Moreland Peggy - W pogoni za ...

Moreland Peggy - W pogoni za marzeniem, Książki - Literatura piękna, H 2011- ostatnie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pegg
y
Morelan
d
W pogoni za marzeniem
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rory Tanner z desperacją przyglądał się wystawie swo­
jego sklepu, którego huczne otwarcie miało się odbyć już
za kilka dni.
- Chciałem, żeby to wyglądało jak korral - tłumaczył
stojącej obok niego kobiecie. -Rozumiesz? Po prostu jak
jeden róg korralu. Ogrodzenie ze słupków i żerdzi. Tu
i tam kilka kaktusów, może czaszka krowy dla podkreśle­
nia kolorytu. A co ja tu teraz mam? - spytał z goryczą,
wskazując manekiny. - Stadko umrzyków. Od ich widoku
przechodzą mnie ciarki. Wyrzuć to paskudztwo! Niech
ubrania zwieszają się z sufitu. Przymocuj je żyłką wędkar­
ską albo czymś takim. Możesz nawet zawiesić je na ścia­
nie. I buty. Mnóstwo kowbojskich butów. Postaw je na
kopach siana, na skałce, na podłodze, bo teraz to nie
wygląda prawdziwie. Brakuje dramatyzmu! I koloru!
A tak chciałem, żeby wystawa rzucała się w oczy, żeby
przechodzień miał wrażenie, że ktoś go złapał za kark
i ciągnie do sklepu.
Popatrzył na kobietę. Szybko zapełniała strony notesu.
- Rozumiesz teraz, co chcę uzyskać?
- Tak, chyba tak. - Zmarszczyła czoło. - Chociaż nie
sądzę, żebym mogła to zrobić w tak krótkim czasie, jaki
pozostał do otwarcia.
6
Rory uśmiechnął się, objął ją za ramiona i przyciągnął
do siebie.
- Jesteś najlepszą dekoratorką wystaw w całym stanie.
Uda ci się. Pomyśl tylko. To jest sklep w moim rodzinnym
mieście. I dlatego musi być najlepszy w całej sieci. Nie
chcę, by mówiono, że Rory Tanner robi coś na pół gwizd­
ka. Przecież chodzi o honor rodziny!
Szybko ją uściskał, bo już myślał o następnej sprawie
do załatwienia.
- Hej, Jim! - zawołał do stolarza stojącego na wyso­
kiej drabinie przy fasadzie sklepu. - Niech ten szyld wisi
równo! Ludzie nie mogą przekrzywiać szyi, próbując
przeczytać napis.
Jim zachichotał, uniósł rękę, dając do zrozumienia, że
usłyszał uwagę, i wrócił do przyśrubowywania szyldu
z napisem: „Wyposażenie kowbojskie Tannera".
- Don, pomóc ci w czymś? - spytał Rory mężczyznę,
który spawał żelazne rurki.
Don znużonym ruchem podniósł wizjer kasku.
- Tak, przydałaby mi się jeszcze jedna para rąk. Gus
dziś nie przyszedł. Pewnie odsypia wczorajsze pijaństwo.
Weź tylko kask z samochodu.
Rory, który tak samo dobrze posługiwał się aparatem do
spawania jak lassem, poszedł po kask, wziął naręcze rurek
i zabrał się do roboty. Wkrótce obaj mężczyźni wpadli we
wspólny rytm i ogrodzenie rosło w oczach. W końcu Don
powiedział, że musi wziąć nową butlę z gazem.
Rory, spocony jak mysz, zdjął kask. Wytarł czoło i ro­
zejrzał się. Pierś napęczniała mu z dumy. To będzie jego
największy sklep. Klejnot w koronie. I słusznie, bo tu jest
7
jego dom, jego miasto. Mnóstwo ludzi pytało go, kiedy
wreszcie otworzy sklep również w Tanner's Crossing. Ale
do niedawna to było ostatnie miejsce, w którym chciałby
przebywać na stałe.
Jednak gdy umarł ich ojciec, bracia Tannerowie zaczęli
powoli dryfować z powrotem do domu, znów stawali się
rodziną. Ash przyjechał pierwszy. Jako najstarszy, został
wykonawcą testamentu ojca. Ustanowił sobie bazę na ro­
dzinnym ranczu, zaopiekował się osieroconą również
przez matkę córeczką ojca. Potem ożenił się z Maggie
i zaadoptowali dziecko.
Reese wrócił do domu ostatni. Ożenił się i podjął pracę
w miejscowym szpitalu jako chirurg. I teraz był szczęśli­
wy, o wiele szczęśliwszy niż kiedyś. A to szczęście dała
mu jego nowa żona, Kayla.
Między powrotem Asha i Reese'a ożenił się Woodrow.
Wziął za żonę lekarkę z Dallas. Nie mógł lepiej trafić.
Teraz już tylko Whit i on sam pozostawali w stanie kawa­
lerskim. Rory nie wiedział, co planuje Whit, ale on na razie
nie zamierzał niczego zmieniać. Może nawet nigdy. Za
bardzo lubił kobiety, by zadowolić się tylko jedną.
A skoro już o tym mowa, jeżeli kobieta, która właśnie
nadjeżdżała dżipem cherokee, miała w sobie choć gram
kobiecości, dobrze to ukrywała.
Bawełniany kombinezon - męski, zdaniem Rory'ego -
nie pozwalał odgadnąć krągłości jej figury. A co za fryzura!
Wyglądała tak, jakby obcięto jej włosy nożycami do strzy­
żenia owiec. Wynikiem były sterczące na wszystkie strony
rozjaśnione słońcem blond pasma, które niecierpliwym ge­
stem odgarnęła do tyłu, gdy patrzyła na szyld, który Jim
8
właśnie skończył mocować. Lotnicze okulary przesłaniały
jej oczy i sporą część twarzy, ale to, co można było zoba­
czyć, dawało pewną nadzieję. Wysokie kości policzkowe.
Delikatny nosek, jak u wróżki. I pełne, wilgotne usta.
Wpatrując się w te usta, Rory ruszył do niej, by odegrać
rolę gospodarza.
- Siemasz! - zawołał i uśmiechnął się gościnnie. - Je­
szcze nie otworzyliśmy, ale jeżeli chcesz zwiedzić sklep,
chętnie cię oprowadzę.
Przyjrzała mu się uważnie.
- Nie, dziękuję. Zobaczyłam szyld i miałam nadzieję,
że zastanę tu Tannera.
Coś w jej tonie powiedziało Rory'emu, że to nie jest
towarzyska wizyta. Zaczął się mieć na baczności.
- W Tanner's Crossing mieszka kilku Tannerów.
Z którym chcesz się zobaczyć?
- Z Buckiem. Znasz go?
Słysząc imię ojca, Rory aż się wzdrygnął, ale zdołał
zachować obojętną minę.
- Tak. Znam.
Rozejrzała się, jakby się spodziewała, że Buck zaraz
skądś się wyłoni.
- Jest tutaj?
- Nie. - Spojrzał na nią podejrzliwie. - A po co chcesz
się z nim widzieć?
Zdjęła okulary i spiorunowała go wzrokiem.
- Nie twoja sprawa.
Usiłował nie pokazać po sobie złości.
- No więc, przykro mi, że muszę ci to powiedzieć, ale
stary Buck nie żyje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kazimierz.htw.pl