Monte Cassino - Melchior Wańkowicz, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), WAŃKOWICZ MELCHIOR
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Monte Cassino - Melchior Wańkowicz.txt
Monte Cassino
Biblioteka Dzieł Wyborowych Instytutu Wydawniczego Pax
W tej serii ukazak) się Melchior Wańkowkz Ziele na kraterze
Jako następne pozycje ukażą się: Zofia Kossak
Krzyżowcy Król trędowaty Bez oręża
Francois Mawiać Kłębowisko żmij
Sigrid l ndsci Olaf syn Auduna
Warszawa 1984
Melchior Wańkowicz
Monte Cassino
Wydanie rozszerzone
Instytut Wydawniczy Pax
Biblioteka Dzieł Wyborowych Instytutu Wydawniczego Pax
W tej serii ukazało się Melchior Wańkowicz Ziele na kraterze
Jako następne pozycje ukażą się: Zofia Kossak
Krzyżowcy Król trędowaty Bez oręża
Francois Mawiać
Kłębowisko żmij
SigridLndset Olaf syn Auduna
•
Warszawa 1984
Melchior Wańkowicz
Monte Cassino
Wydanie rozszerzone
Instytut Wydawniczy Pax
«-
Biblioteka Dzieł Wyborowych Instytutu Wydawniczego Pax
W tej serii ukazało się Melchior Wańkowicz Ziele na kraterze
Jako następne pozycje ukażą się:
Zofia Kossak Krzyżowcy Król trędowaty Bez oręża
Francois Mauriac Kłębowi; ko żmij
Sigrid I ndset
Olaf syn Auduna
Warszawa 1984
Melchior Wańkowicz
Monte Cassino
Wydanie rozszerzone
Instytut Wydawniczy Pax
^ by Marta Erdman, Rzym. t. 1 1945, t. II 1946. t. 111 1947
Obwolutę i okładkę projektował Maciej Hibner
Wybór fotografii Tadeusz Szumoński
Redaktor
Natalia Dobrowotska
Redaktor techniczny Adam Matuszewski
Autorzy fotografii
Władysław Chama, Adam Chruściel, Stanisław Glńea,
Władysław Gryksztas, Mieczysław Herod, Kazimierz Hryniewicz, Feliks Maliniak, Wiktor Ostrowski.
Tadeusz Szunuiński, Tadeusz Zajączkowski, Stanisław Zhorowski oraz zdjęcia archiwalne
Rysunki dystynkcji i odznaczeń korpusu i pułków Władysław Janiszewski
ISBN-83-211-0425-8
W hołdzie - Krajowi
Z dedykacją - Uczestnikom
Z myślą o tych - po nas...
Z przedmowy do III wydania
Kiedy zbliżała się bitwa o Monte Cassino, było już jasne, że cele nasze i aliantów nie pokrywają się.
Na akademii trzeciomajowej w Campo-basso. na osiem dni przed bitwą, mówiłem o tragicznych
Page 1
Monte Cassino - Melchior Wańkowicz.txt
losach legionów we Włoszech na półtora stulecia przed nami. Komendant garnizonu z polecenia
dowódcy Korpusu podał mi szeptem rozkaz przerwania przemówienia. Było to zrozumiałe: bitwy nie
rnpżna było odwrócić. Należało, aby przeszła do historii w glorii czynu wojskowego dźwigniętego
patriotyczną ofiarą. Takim czynem ta bitwa była i taki czyn postarałem się utrwalić.
Aczkolwiek przed bitwą poczyniłem pewne prace przygotowawcze i obserwowałem jej
dwutygodniowy przebieg, główna praca czekała mię po jej zakończeniu.
Przede wszystkim należało natychmiast, póki nie przerzucono i nie przetasowano oddziałów, nie
pozmieniano dowódców, utrwalić na miejscu stan faktyczny. Walcząc o środek lokomocji
powiedziałem do szefa sztabu Korpusu: „Wszystkie środki transportowe Korpusu powinny być użyte
po to, aby wreszcie mój łazik mógł pojechać". W tym stwierdzeniu nie było megalomanii, tylko
gorycz, że jeszcze raz w dziejach czyn wojskowy, nie służący bezpośredniej celowości,
uyprzedawać należy za propagandę.
Już w następne zaraz dni po bitwie, na spotkaniach moich ze sztabami i jednostkami, które z reguły
schodziły aż do kompanii, a czasem aż do plutonu - zastałem pośpiesznie mumifikującą się
legendę. Było to zupełnie naturalne, powiem nawet — nieuniknione. W każdej bitwie przeważają
momenty nie zaplanowane, a tym bardziej w bitwie toczonej nocą w terenie górskim, kiedy łączność
została zerwana, a źródła ognia nieprzyjacielskiego otwierały się na tyłach. Momenty improwizacji i
nie kontrolowanych odruchów zagęszczały się w miarę schodzenia na niższe szczeble dowodzenia.
A przecież książka w znacznej mierze zajmuje się tym „dołem bitwy".
Otóż te nitki trudno było rozplatać. Nazajutrz po bitwie kompanie zabrały się do pisania kronik.
Kroniki trzeba było wielokrotnie poprawiać, bo działania plutonów zachodziły na siebie. Każdy
odruch był post failum omaszczany sensem taktycznym.
Gorzej było w górę od kompanii, bo Korpus ruszył do nowych zadań i na szczeblu batalionów nie
było czasu uzgadniać kronik kompanijnych. Powstała komisja opracowująca bitwę, ale na zbyt
wolnych dla mnie obrotach. Z postoju więc na postój ciągałem coraz bardziej potężniejące zwały
aleatów, melsytów, rozkazów i kronik, doskakując ze sprawdzaniem do oddziałów wycofywanych na
odpoczynek albo i zgoła w dół buta włoskiego do szpitali i gorzko sobie przeliczając, że w akcji brało
udział sto dziewięćdziesiąt dwa plutony piechoty plus trzy pułki kawalerii, plus dwa szwadrony
czołgów, plus wielka ilość jednostek artylerii, łączności, saperów, moździerzystów, transportowców,
służby zdrowia, żandarmerii" itd. Wszystko to obficie okraszone wydzielonymi grupami
uderzeniowymi, grupami wsparcia, grupami kombinowanymi, patrolami ścieżkowymi. I że to
wszystko nie odbyło się w ciągu jednej nocy majowej, tylko roiło się w ciągu dwóch tygodni
uporczywych walk, w ciągłych odpływach, przypływach i przepływach.
Przystępując więc do opracowania materiałów sporządziłem sobie tyle arkuszy papieru
poświęconych jednostkom do kompanii włącznie, ile kwadransów było w gorętszych okresach bitwy,
ile półgodzin w okresach mniejszego natężenia i ile godzin w chwilach zacisza. Arkusz każdy miał
rubryki plutonów, czasem drużyn, rubryki różnokolorowych haseł i rubryki odnośników do tematyki
na innych arkuszach kartoteki. Takie same arkusze były założone dla dowództw batalionów, brygad,
dywizji i sztabu Korpusu, dla szpitali i służb pomocniczych.
Dało to przejrzystą synchronizację. Np. o godzinie 23.15, kiedy konał w szpitalu żołnierz z
pierwszego natarcia, jego kolega padał w natarciu następnym, jego dowódca kompanii otrzymywał
mylny meldunek, dowódca batalionu podejmował taką oto decyzję, brygadier pozbawiony łączności
sam ruszał na linię, dywizjoner usiłował zsumować takie oto elementy, a w Korpusie... A
równocześnie o tejże 23.15 tego dnia w baonie na prawo, na lewo. w baterii artylerii, u
wspierających czołgów itp...
Groziła superdokumenlacja. Raz po raz poświęcałem jej względy artystyczne, licząc się z tym, że
książka powinna się stać źródłem historycznym. Dlatego na jej kartach możemy znaleźć dane o
półtora tysiącu uczestników.
Uporawszy się z tym zadaniem przepisywałem pierwszy szkic napisanego tekstu w sześciu
odpisach na drugi ząb na małych kartkach z marginesem na szerokość pół kartki. Z tego pięć
odpisów szło kurendą według wyznacznika zainteresowanych oddziałów i wracało z uwagami na
marginesach. Uwagi sprzeczne były wymieniane między* dyskutującymi do uzgodnienia. W razie
niedojścia do rezultatu uciekałem się do mediacji na stopniach wyższych i dopiero, jeśli i ona nie
dawała wyników, musiałem rzecz rozstrzygać według swego najlepszego rozumienia, co jednak nie
zdarzało się zbyt często.
8
Page 2
Monte Cassino - Melchior Wańkowicz.txt
W ostatecznym jednak wyniku po ukazaniu się dzieła nie miałem, praktycznie biorąc żadnych
sprostowań. Z wyjątkiem przykonfisko-wania przez dowództwo Korpusu w sprzedaży trzeciego
tomu. nie z powodu nieścisłości jednak, tylko z powodu krytycznego naświetlenia dowodzenia w
ostatniej fazie bitwy (pod Piedimonte). Incydent został zlikwidowany przez wydrukowanie przez gen.
Wiśniowskiego, szefa sztabu Korpusu, kilkustronicowej polemiki, którą włączono do nakładu. Mam
wrażenie, że polemika ta nie przekonała nikogo.
W rok po wyjściu pierwszego tomu. kontrolując po raz nie wiem który teren przed daniem do druku
trzeciego tomu (drugi już był w druku), powiedziałem do towarzyszącego mi oficera dowodzącego
na tym właśnie odcinku plutonem w czasie bitwy:
— Pan się myli, panie poruczniku. Szliście bardziej na lewo.
- Skoro pan tak mówi... - skapitulował porucznik.
Istotnie „naoczny świadek" w skomplikowanych warunkach tej bitwy nie zawsze był miarodajną
instancją.
Tego rodzaju mozół oderwał mnie zupełnie od toczącej się kampanii włoskiej. Urywając się tylko na
poszczególne szczytowe jej fragmenty stwierdziłem, że łatwiej ulegam uczuciom lęku. Byłem
bowiem w tych bitwach widzem bez obowiązków. Tak się również tłumaczy notoryczny fakt. że
obejmujący komendę po poległym poprzedniku przestawał się bać.
Z kolei stawała przede mną grafika. Próba zespolenia tekstu z ilustracją, podjęta przeze mnie w Na
tropach Smętka, została poprowadzona dalej w mojej sześćsetstronicowej Sztafecie dzięki
kosztownej technice drukowania całości (a nie arkuszy wybranych — w Smętku było ich tylko osiem)
na wklęsłodruku, co pozwalało na rozmieszczenie ilustracji w dowolnym miejscu. Ponadto każdy
arkusz szedł oddzielnie z czcionką na maszynę płaską, co dawało ostrość konturu, a dopiero potem
na walce wklęsłodrukowe. Każdy więc arkusz był drukowany dwukrotnie, co miało ten dodatkowy
plus, że pozwalało dać inny odcień czcionce i inny ilustracji.
Taką samą techniką uparłem się robić Bitwę o Monte Cassino. W rezultacie większość ilustracji nie
potrzebowała podpisu - podpisem był kolejny wiersz tekstu biegnący pod nią.
To założenie graficzne było w warunkach wojennych mierzeniem sił na zamiary. Drukarnie
wklęsłodrukowe były całkowicie zasekwestrowane przez .Amerykanów. Papieru nie było. Groziło to
tym. że pierwszy tom będę drukował na trzech różnych gatunkach papieru.
Gorzej było w górę od kompanii, bo Korpus ruszył do nowych zadań i na szczeblu batalionów nie
było czasu uzgadniać kronik kompanijnych. Powstała komisja opracowująca bitwę, ale na zbyt
wolnych dla mnie obrotach. Z postoju więc na postój ciągałem coraz bardziej potężniejące zwały
aleatów, melsytów, rozkazów i kronik, doskakując ze sprawdzaniem do oddziałów wycofywanych na
odpoczynek albo i zgoła w dół buta włoskiego do szpitali i gorzko sobie przeliczając, że w akcji brało
udział sto dziewięćdziesiąt dwa plutony piechoty plus trzy pułki kawalerii, plus dwa szwadrony
czołgów, plus wielka ilość jednostek artylerii, łączności, saperów, moździerzystów, transportowców,
służby zdrowia, żandarmerii' itd. Wszystko to obficie okraszone wydzielonymi grupami
uderzeniowymi, grupami wsparcia, grupami kombinowanymi, patrolami ścieżkowymi. I że to
wszystko nie odbyło się w ciągu jednej nocy majowej, tylko roiło się w ciągu dwóch tygodni
uporczywych walk, w ciągłych odpływach, przypływach i przepływach.
Przystępując więc do opracowania materiałów sporządziłem sobie tyle arkuszy papieru
poświęconych jednostkom do kompanii włącznie, ile kwadransów było w gorętszych okresach bitwy,
ile półgodzin w okresach mniejszego natężenia i ile godzin w chwilach zacisza. Arkusz każdy miał
rubryki plutonów, czasem drużyn, rubryki różnokolorowych haseł i rubryki odnośników do tematyki
na innych arkuszach kartoteki. Takie same arkusze były założone dla dowództw batalionów, brygad,
dywizji i sztabu Korpusu, dla szpitali i służb pomocniczych.
Dało to przejrzystą synchronizację. Np. o godzinie 23.15, kiedy konał w szpitalu żołnierz z
pierwszego natarcia, jego kolega padał w natarciu następnym, jego dowódca kompanii otrzymywał
mylny meldunek, dowódca batalionu podejmował taką oto decyzję, brygadier pozbawiony łączności
sam ruszał na linię, dywizjoner usiłował zsumować takie oto elementy, a w Korpusie... A
równocześnie o tejże 23.15 tego dnia w baonie na prawo, na lewo. w baterii artylerii, u
wspierających czołgów itp...
Groziła superdokumentacja. Raz po raz poświęcałem jej względy artystyczne, licząc się z tym, że
książka powinna się stać źródłem historycznym. Dlatego na jej kartach możemy znaleźć dane o
półtora tysiącu uczestników.
Uporawszy się z tym zadaniem przepisywałem pierwszy szkic napisanego tekstu w sześciu
Page 3
Monte Cassino - Melchior Wańkowicz.txt
odpisach na drugi ząb na małych kartkach z marginesem na szerokość pół kartki. Z tego pięć
odpisów szło kurendą według wyznacznika zainteresowanych oddziałów i wracało z uwagami na
marginesach. Uwagi sprzeczne były wymienituie między' dyskutującymi do uzgodnienia. W razie
niedojścia do rezultatu uciekałem się do mediacji na stopniach wyższych i dopiero, jeśli i ona nie
dawała wyników, musiałem rzecz rozstrzygać wedhig swego najlepszego rozumienia, co jednak nie
zdarzało się zbyt często.
W ostatecznym jednak wyniku po ukaraniu się dzieła nie miałem, praktycznie biorąc żadnych
sprostowań. Z wyjątkiem przykonfisko-wania przez dowództwo Korpusu w sprzedaży trzeciego
tomu. nie z powodu nieścisłości jednak, tylko z powodu krytycznego naświetlenia dowodzenia w
ostatniej fazie bitwy (pod Piedimonte). Incydent został zlikwidowany przez wydrukowanie przez gen.
Wiśniowskiego, szefa sztabu Korpusu, kilkustronicowej polemiki, którą włączono do nakładu. Mam
wrażenie, że polemika ta nie przekonała nikogo.
W rok po wyjściu pierwszego tomu, kontrolując po raz nie wiem który teren przed daniem do druku
trzeciego tomu (drugi już był w druku), powiedziałem do towarzyszącego mi oficera dowodzącego
na tym właśnie odcinku plutonem w czasie bitwy:
— Pan się myli, panie poruczniku. Szliście bardziej na lewo.
- Skoro pan tak mówi... — skapitulował porucznik.
Istotnie ,.naoczny świadek" w skomplikowanych warunkach tej bitwy nie zawsze był miarodajną
instancją.
Tego rodzaju mozół oderwał mnie zupełnie od toczącej się kampanii włoskiej. Urywając się tylko na
poszczególne szczytowe jej fragmenty stwierdziłem, że łatwiej ulegam uczuciom lęku. Byłem
bowiem w tych bitwach widzem bez obowiązków. Tak się również tłumaczy notoryczny fakt. że
obejmujący komendę po poległym poprzedniku przestawał się bać.
Z kolei stawała przede mną grafika. Próba zespolenia tekstu z ilustracją, podjęta przeze mnie w Na
tropach Smętka, została poprowadzona dalej w mojej sześćsetstronicowej Sztafecie dzięki
kosztownej technice drukowania całości (a nie arkuszy wybranych — w Smętku było ich tylko osiem)
na wklęsłodruku, co pozwalało na rozmieszczenie ilustracji w dowolnym miejscu. Ponadto każdy
arkusz szedł oddzielnie z czcionką na maszynę płaską, co dawało ostrość konturu, a dopiero potem
na walce wklęsłodrukowe. Każdy więc arkusz był drukowany dwukrotnie, co miało ten dodatkowy
plus. że pozwalało dać inny odcień czcionce i inny ilustracji.
Taką samą techniką uparłem się robić Bitwę o Monte Cassino. W rezultacie większość ilustracji nie
potrzebowała podpisu — podpisem był kolejny wiersz tekstu biegnący pod nią.
To założenie graficzne było w warunkach wojennych mierzeniem sił na zamiary. Drukarnie
wklęsłodrukowe były całkowicie zasekwestrowane przez Amerykanów. Papieru nie było. Groziło to
tym. że pierwszy tom będę drukował na trzech różnych gatunkach papieru.
Nie było czcionek polskich. Wróciwszy z Kgiptu. gdzie pojechałem wykańczać drugi tom. zastałem
zarządzenie niekompetentnego kierownika wydawnictw, aby całe dzieło przepuścić przez odcinki
gazety polowej wraz z kliszami robionymi na gazetowy raster 28. Zdecydowano ukrócić moje
wklęsłodrukowe zachcianki i polanie produkcję. Nakład zaś zadekretowano na... trzy tysiące
egzemplarzy, ho maszyna jest zbyt zajęta. Wszystko to miało się odbywać w Bari. na południu
Włoch, więc bez mego wtrącaNtwa. musiałem bowiem dla opracowywania dalszych tomów tkwić na
północy, przy wojsku, jako ciągłym źródle uzupełniających informacji.
Atakom furii zawdzięczam, że wyrzucono część już naprodukowanych klisz na szmelc i Korpus
wydzielił wydawnictwo w autonomiczną jednostkę pod moim zarządem. Odrywało to od zadania
pisarskiego. Miałem kompetencje, ale nie miałem ani papieru, ani drukarni z polskimi czcionkami,
ani wklęsłodruku, ani zgody cenzur) na podawanie nazwisk i miejscowości .
Przez kolegę szkolnego zamieszkałego od lat we Włoszech udało się wytropić pod Florencją dobry
papier, wystarczający na wydrukowanie ośmiu tysięcy egzemplarzy pierwszego tomu. W Rzymie
wykryło się trzeciorzędną dmkarenkę. która dla potrzeb Watykanu rozporządzała od wieków
zdartymi polskimi matrycami na linotyp. Składali Włosi litera po literze, korekty były kilkunastokrotne.
Potem następowało obłamywanie ilustracji na tysiąc dwustu stronach, bo przy przyjętym systemie
nie było niemal stron bez zdjęć. Przy obłamywaniu skład się sypał, doskładywany po omacku przez
tychże Włochów ulegał ponownym wielokrotnym korektom. Wreszcie ten ołów wiozło się trzęsącymi
ciężarówkami do Mediolanu, gdzie udało się wywojować kąt w tamecznym wklęsłodruku. Jeśli co się
rozsypało, wracało do poprawki do Rzymu. Wreszcie się wiozło papier z Florencji, aby rozpocząć
druk wbrew zakazom cenzury, ryzykując, że alianci będą jeszcze powolniejsi w kończeniu wojny niż
Page 4
Monte Cassino - Melchior Wańkowicz.txt
my pierwszego tomu i wówczas będzie „huba", jak mówili graficy, dyscyplinarka i całym
towarzystwem zasiądziemy w upalnym włoskim mamrze za zdradzenie tajemnic wojskowych.
Bóg jednak dał, że nie szło wcale tak szybko. Całe fragmenty bitwy trzeba było reilustrować.
Wydębiałem więc z dowództw oddziały, o co w czasie wojny było trudno, dla odtwarzania pod
ogniem aparatów fotograficznych autentycznych natarć w autentycznych miejscach przez
autentycznych uczestników.
Miałem szczęście, że udało mi się zharmonizować pracę z trzema niezwykle cennymi grafikami.
Stanisław Gliwa miał niesłychanie rozwinięte poczucie inteligentnej kooperacji z tekstem, którego
nigdy nie przytłumiał. Leopold Haar obfitował w pomysłowe triki graficzne, a Zygmunt Haar
dokonywał cudów z kompozycjami fotograficznymi, które dały typowe dla tego dzieła fotomontaże.
Nie mając osobiście uzdolnień
rysunkowych, planowałem graficznie stronice rozkładówki, i prosiłem często i gęsto o gruntowne
przeróbki. Połączonym wysiłkiem doskonaliliśmy coraz bardziej grafikę książki, sytuacje bojowe
uzyskiwały coraz plastyczniejszy wyraz. Wreszcie w trzecim tomie Haarowie wprowadzili odlewanie /
gipsu bunkrów oraz symboli oddziałów jako też strzał kierunkowych natarcia, co wszystko Zygmunt
fotografował na powiększonych mapach warstw ieowych dając plastyczny obraz kolejnych faz bitwy.
Wielostronicowy indeks książki w kompozycji Stanisława Gliwy. będący synchronizacją martwych
spisów z fotografiami i przewijającym się dołem tekstem prozy, drukowanym negatywową czcionką,
i górą idącym wierszem, składanym pololną kursywą był majstersztykiem swego rodzaju.
W powstającym dziele znalazło się miejsce dla reprodukcji prac związanych z bitwą malarzy i
poetów 2 Korpusu.
W rezultacie powstało dzieło, które zawierało....
1968 ilustracji, w tym 927 fotografii, 589 zdjęć główek uczestników, 326 rysunków, 87 mapek
terenowych i sytuacyjnych. 21 fotomontaży, 12 zdjęć lotniczych, 2 panoramy fotograficzne, 4 barwne
mapki sytuacyjne.
Kiedy pierwszy tom przywiózł mi z Mediolanu Gliwa. uprzedził z troską w głosie, żebym się jeszcze
nie cieszył, bo opraw mnie tomu zajmie około miesiąca.
— Ach, to mi już wszystko jedno — odpowiedziałem. Trzymałem wreszcie w ręku tom. który zebrał
w kupę te wszystkie wysiłki. Niech zbombardują Mediolan. Już mi nikt tego nie zniszczy.
To była pierwsza wersja. Jej tytuł: Bitwa o Monte Cassinn.
Parę uwag o naszym żalu do sojuszników na temat ich relacji nie doceniających polskiego wkładu w
bitwę. W wielu wypadkach te pretensje są słuszne. Na list mój do marszałka Alexandra, dowódcy
frontu włoskiego, przeciw pomniejszaniu roli polskiej w pamiętnikach gen. Clarka, dowódcy 5 armii
amerykańskiej, przy której byłem akredytowany w czasie walk o Pizę, odpowiedział marszałek
Alexander w liście odręcznym, że da tym zasługom należyty wyraz w swoich pamiętnikach.
Pilnując więc swych praw nie należy tracić perspektywy. Starałem się o to, stwierdzając w książce,
że Klasztor zajęliśmy, kiedy natarcie angielskie na lewej flance wdarło się w dolinę Liri i zrobiło dla
Niemców niemożliwym utrzymanie okrążonego Klasztoru.
Dla laików wyobrażających sobie operację montecassińską jako coś w rodzaju zdobywania
Częstochowy, wiadomość, że nie pięliśmy się po drabinach na mury. deprecjonuje osiągnięcie. Dla
każdego jednak, znającego mechanikę wojny, operacja ta była rezultatem połączonego
11
wysiłku. Temu oddaliśmy cały wysiłek w linii, cały hart woli w dowodzeniu. Utrzymaliśmy się
zdobywając szereg obiektów, wiążąc skutecznie szereg ogni. odciążając przez to natarcie
sąsiadów.
Świadczy o tym przeszło tysiąc poległych i trzy tysiące rannych w tej bitwie.
1. Wchodząc na ring-pozdrawiamy poprzedników
Pierwsi ten Klasztor szturmowali Amerykanie. 2 stycznia 5. armia amerykańska otrzymuje rozkaz:
„Przeprowadzić jak najmocniejsze uderzenie (as strong a thrust as possihlc) na Cassino i Frosinone
na krótko przed lądowaniem, aby stworzyć wyłom we froncie niemieckim, przez który nastąpi
połączenie z operacją morską".
Potem poszły te uderzenia amerykańskie, tak krwawe, że ich nie zaznała jeszcze 5. armia.
Pojechałem przede wszystkim do nich, aby zapoznać się z ich działaniami.
W amerykańskiej kwaterze prasowej
Sztab 5. armii — to miasto. Brunatne świetne czworokątne namioty amerykańskie o podnoszonych
skrzydłach stoją w piniowym lasku. Powietrze przesycone jest ozonem. Po dróżkach leśnych jeżdżą
Page 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]