Moore Margaret - Wojownik 14 - ...

Moore Margaret - Wojownik 14 - Królewski wysłannik, Książka

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margaret Moore
Królewski wysłannik
Tłumaczyła Klaryssa Słowiczanka
Rozdział 1
Sir Blaidd Morgan, pan na włościach, zaufany przyjaciel Henryka III, mistrz
turniejów, zdobywca serc niewieścich, osadził konia w miejscu i otarł nos
wierzchem rękawicy. Z kaptura przemoczonej całkiem opończy kapały krople
wody, w powietrzu unosił się zapach wilgotnych liści. Po lewej ręce sir Blaidd miał
ścianę lasu, po prawej łąkę i moknące w deszczu krowy, przed sobą zaś mógł
dojrzeć w oddali chaty i górujący nad wsią zamek.
– Oto i Throckton Castle, Bogu dzięki – rzekł do zmokłego nie gorzej niż on
giermka. – Już się bałem, że pobłądziliśmy na rozstajach i przyjdzie nam noc
spędzić w lesie.
Ulewa powoli przechodziła i giermek zsunął kaptur z czoła.
– Myślałem, że wy, Walijczycy, nawykliście do deszczu.
– A jakże, nawykliśmy, Trev. A już przez twojego ojca, to nawykłem, że
bardziej nie można. Co wcale nie znaczy, że lubię.
Blaidd i ojciec Trevelyana, Urien Fitzroy, przyjaźnili się od lat. To sir Urien
zaprawiał Blaidda w rzemiośle rycerskim, co polegało na wystawianiu młodzieńca
na zmienne oraz ekstremalne warunki atmosferyczne.
Trev, liczący sobie szesnaście wiosen młodzian, wskazał na warownię w oddali.
– Nie wiedziałem, że lord Throckton to taki możny pan, a widzę, że kasztel ma
tęgi.
– Ja też spodziewałem się czegoś... skromniejszego – przyznał Blaidd.
Zamek, na ile nasi podróżni mogli go sobie obejrzeć z tej odległości, w szarym
świetle zapłakanego dnia prezentował się rzeczywiście okazale. Solidne mury, z
bramą kratowaną jak się patrzy, okalały imponującą wieżycę mieszkalną i obronną,
punkt centralny warowni. Blaidd niewiele widział podobnych temu kaszteli.
Ciekawe, co rzekłby na to król Henryk. Widać jednak podejrzewał, jaką Throckton
ma siłę, skoro wysłał doń swojego rycerza.
– Nie każdy wielki pan musi bywać na dworze – powiedział Blaidd, ruszając
stępa. – Nasi ojcowie nie bywają. Przynajmniej schronienie dostaniemy godziwe,
Bogu niech będą dzięki.
– Myślisz, że lady Laelia jest naprawdę tak piękna, jak powiadają? – zagadnął
Trev.
Blaidd uśmiechnął się pobłażliwie na to pytanie.
– Pewnie nie, ale spojrzeć nie zawadzi.
– Taki szmat drogi przebyliśmy, żebyś mógł jeno spojrzeć?
Blaidd nie zamierzał zdradzać prawdziwych powodów, dla których Henryk
wysłał go do Throcktona, uśmiechnął się więc jeszcze szerzej.
– A cóż dworny rycerz może więcej prócz przyjrzenia się pannie? Tyle się
nasłuchałem o urodzie lady Laelii, że postanowiłem na własne oczy sprawdzić, czy
ludzie prawdę mówią.
Moja matka ręce załamuje na myśl, że nigdy się już nie ożenię i nie ustatkuję.
– To znaczy, że ożenisz się z lady Laelią? Gdyby okazała się urodziwa?
Blaidd wybuchnął głośnym śmiechem.
– Uroda to jeszcze nie wszystko, kiedy przychodzi myśleć o ożenku.
– Też mi się tak wydaje – przytaknął z powagą Trev.
– A ja ci mówię, że tu nie ma co się wydawać. Tak jest.
– Mam rozumieć, że poczyniłeś już... plany?
Aderyn Du, piękna gniadoszka Blaidda, zgrabnie ominęła wielką kałużę na
środku duktu.
– A jakże – przytaknął Blaidd. – Plany czynię od dawna, tylko dotąd nie
spotkałem właściwej kobiety.
– To dlatego z tyloma się zadajesz?
Blaidd posłał dociekliwemu giermkowi niezbyt przyjazne spojrzenie.
– Wcale nie zadaję się „z tyloma”. Nie zaprzeczę, że miłe mi towarzystwo
niewieście, ale nie taki ze mnie znowu pożeracz serc, jak ludzie gadają.
– A Gervais mówi...
– Twój brat tyle wie o moich nocnych zatrudnieniach, co i ty, znaczy obaj nic
nie wiecie.
Trev przyjął w milczeniu połajankę i bardzo dobrze, bo Blaidd nie zamierzał
omawiać swojego życia prywatnego z nikim, a już na pewno nie z szesnastoletnim
gołowąsem. Nasi podróżni przejechali kamienny most i znaleźli się we wsi.
Po wiosennych deszczach i roztopach rzeka bardzo wezbrała i teraz toczyła pod
przęsłami spienione wody porywistym nurtem. Jednak most miał rzetelną
konstrukcję, aż dziw było zobaczyć coś takiego w zapadłym zakątku północno-
zachodniej Anglii, z dala od stolicy.
Sama wioska składała się z kilkunastu chat krytych strzechą. Na błoniu
pośrodku wsi można było dojrzeć kilka skromnych straganów, a także większych
kramów, z izbą mieszkalną na pięterku.
Blaidd widywał już biedniejsze wioski, ale widywał też i zamożniejsze.
Kościół, skromny bardzo, świadczył o tym, że lord Throckton niewiele dawał Bogu
z tego, co zebrał od dzierżawców. Wolał najwidoczniej wydawać pieniądze na
umacnianie zamkowych murów.
Błonie świeciło pustkami, ale Blaidd czuł, że ktoś ich obserwuje. Ciekawscy
wieśniacy z ukrycia przyglądali się podróżnym, próbując dociec, co to za jedni i co
ich sprowadza.
Po Blaiddzie każdy łatwo mógł rozpoznać rycerza: dorodny wierzchowiec,
odzienie, miecz u pasa, tarcza z herbem, do tego towarzystwo giermka, wszystko
dowodnie zaświadczało o jego pozycji i nie trzeba było wielkiej przenikliwości, by
wiedzieć, kto do wsi wjechał.
Deszcz ustał już całkiem i nasi jeźdźcy skierowali konie w stronę okazałego
budynku, zapewne gospody, jak się domyślali. Blaidd zdążył pomyśleć, że równie
dobrze mógłby spędzić noc pod gołym niebem, gdy w jednym z okien na piętrze
pojawiła się niechlujna, rozczochrana, czarnowłosa niewiasta. Na widok
przybyszów wychyliła się mocno przez parapet, demonstrując przy okazji obfity
biust w całej niemal krasie.
Uśmiechnęła się bezwstydnie do Blaidda, po czym gwizdnęła przeciągle i na to
wezwanie w sąsiednich oknach pojawiły się kolejne damy, podobnie rozmemłane
jak pierwsza.
– A to ci chwat – zachwyciła się czarnowłosa właścicielka obfitego biustu. –
Pewnie i w łóżku też chwat z niego.
Kobiety zaczęły chichotać, cmokać w przesadnym zachwycie, któraś zawołała:
– Piękny musisz mieć oręż, mój rycerzu, chętnie bym sobie go z bliska
obejrzała.
– Mnie się podoba młodzieniaszek – oznajmiła inna.
Blaidd obejrzał się na giermka; młodzieniec, czerwony jak piwonia, utkwił
wzrok w przestrzeni. Blaidd powściągnął uśmiech, w którym tyle było
współczucia, co rozbawienia i osadził konia przed samym wejściem do gospody.
– Przykro mi, piękne panie, ale nie skorzystamy z waszych zachęt – powiedział
Blaidd z całą kurtuazją, jakby zwracał się do królowej angielskiej.
– Posłuchajcie go tylko – zawołała czarnowłosa. – Czyż nie piękny ma głos?
Walijczyk ani chybi. Dużo dobrego słyszałam o Walijczykach. – Tu wykonała
niepozostawiający cienia wątpliwości gest, czego dotyczyły owe „dobre rzeczy”
zasłyszane o Walijczykach. – Chodźże tu, chwacie, i szepnij mi coś sprośnego na
uszko. Tyle przynajmniej uczyń, skoro nie chcesz się z nami zabawić.
Blaidd położył dłoń na sercu i skłonił głowę.
– Nie mogę, moja śliczna. Spieszno mi na zamek.
Spiął Aderyn Du, ale zanim klacz ruszyła, w drzwiach gospody pojawiła się
dziewczyna na pierwszy rzut oka niewiele starsza od Treva, z potarganymi blond
włosami, ale w czystej sukni, podkreślającej zgrabną kibić. Miała niezwykłe,
przyciągające uwagę zielone oczy, twarz anioła. Jednak wyzywający uśmiech i
poza świadczyły, że od dawna musi być zaprawiona w swoim rzemiośle. Blaidd
westchnął tylko nad utraconą niewinnością dziewczęcia, choć rozumiał, że czasami
bieda nie pozostawia człowiekowi wyboru.
Ujechawszy kilka kroków, zorientował się, że nie słyszy Treva, i spojrzał przez
ramię, czemu giermek zwłóczy. Trev tkwił nadal przed gospodą i wpatrywał się w
dziewczynę jak cielę w malowane wrota.
Blaidd zaklął pod nosem i zawołał:
– Fitzroy!
Trev ocknął się, spiął konia i wnet zrównał się z Blaiddem. Teraz razem już
podążali w stronę zamkowej bramy.
– To ladacznica, jak one wszystkie – poinformował tonem znawcy Blaidd.
– Wiem, nie jestem dzieckiem – mruknął Trev, unikając jego spojrzenia. –
Mam uszy, słyszałem, co te kobiety mówiły.
– Zapomnij więc o tej dziewczynie. Trev pokraśniał.
– Mam pieniądze.
– Nieważne, czy cię na nią stać, czy nie. To nie miejsce dla ciebie. Pchły,
pluskwy, a każda z tych dam chętnie by cię pozbawiła przy pierwszej sposobności
całego majątku, poza tym większość z nich jest chora. Mądry człowiek trzyma się
od nich z daleka.
– Jakbym słyszał własnego ojca.
– Dziękuję za komplement – odparł Blaidd lekkim tonem. – Póki jesteś u mnie,
odpowiadam za ciebie. Gdyby twój ojciec się dowiedział, że pozwoliłem ci
zadawać się z dziwkami, pewnie padłby trupem, ale pierwej zdążyłby mi łeb
ukręcić. A mnie jeszcze życie miłe.
– Byłeś kiedy z taką dziewką?
Na to pytanie Blaidd mógł odpowiedzieć szczerze i bez wstydu:
– Nigdy nie miałem chęci ani potrzeby.
Na szczęście dotarli do zamkowej bramy, co położyło kres konwersacji. Blaidd
przybył tu z misją i na pewno nie chodziło o podbijanie serca lady Laelii. Nie
zamierzał też odgrywać roli opiekuna i wychowawcy Trevelyana.
Spojrzał na solidną drewnianą kratę z ostrymi metalowymi szpikulcami,
strzegącą wjazdu do zamku. Przyjrzał się wartom rozstawionym na murach. Druga,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kazimierz.htw.pl