Morris Debrah Ogrod po deszczu

Morris Debrah Ogrod po deszczu, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Debrah Morris
Ogród po deszczu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ellin Bennett lubiła ryzyko, lecz nie do tego stopnia, by
narażać życie i pędzić po górskiej drodze z najwyższą
dozwoloną szybkością. Szczególnie gdy podróżowała z córką.
Wjeżdżając na wąską, krętą szosę, zacisnęła palce na
kierownicy i zwolniła. Naprawdę nie zawsze warto
ryzykować.
Zauważyła kolejny znak uprzedzający o zwierzętach na
drodze. Jak go rozumieć? Czy to ostrzeżenie przed dzikimi
bestiami, czy zaproszenie, by podziwiać miejscową faunę?
Należy mieć się na baczności, bo w każdej chwili przed maskę
może wyskoczyć sarna o wielkich oczach? Zastanawiała się,
jak po jedenastu latach w Chicago przyzwyczai się do życia na
płaskowyżu Ozark.
- Mamusiu! Święty Mikołaj nie będzie wiedział, gdzie
mnie szukać.
- Nie martw się, Lizzie. On na pewno cię znajdzie. Ellin
spojrzała w lusterko i ciepło się uśmiechnęła. Jej czteroletnia
jedynaczka miała różowy płaszczyk, diadem z kryształu
górskiego i obrażoną minę.
- Mówiłam, że dziś nie jestem Lizzie.
- Och, najmocniej przepraszam Waszą Wysokość.
Wybacz mi, królewno.
Pomyliła się już czwarty raz, więc musiała pokornie
przeprosić za brak dworskich manier.
- Jak Święty Mikołaj mnie znajdzie? - martwiło się
dziecko. - Przecież nie wie, że przeprowadziłyśmy się do
babci.
- On wie wszystko.
Ellin nie miała wesołego, świątecznego nastroju, ale nie
chciała psuć córce radości.
- Dom babci nie ma komina...
Lizzie była z natury bardzo pogodna, ale po
przeprowadzce straciła poczucie bezpieczeństwa i coraz
bardziej martwiła się nadchodzącymi świętami.
- Mikołajowi to nie przeszkodzi.
- Nie zobaczy komina, nie będzie wiedział, jak wejść do
domu i gdzie zostawić prezenty.
- Poradzi sobie, znajdzie jakiś sposób - pocieszyła ją
matka.
- Kiedy dostaniemy choinkę?
- Już niedługo, kochanie. Chwileczkę. - Nieufnie
popatrzyła na krętą drogę i głęboki rów obok. - Teraz muszę
bardzo uważać.
- Dzisiaj? - drążyła Lizzie.
- Może.
- Nie mów „może". - Dziewczynka wykrzywiła buzię w
podkówkę. - Powiedz, że na pewno dzisiaj.
- Zobaczymy...
Wymijająca odpowiedź, zalecana w poradnikach dla
rodziców, zwykle przynosiła pożądany skutek. Lecz nie
dzisiaj.
- Święty Mikołaj będzie zły, że nie mamy choinki.
Pogniewa się - oświadczyła Lizzie z przekonaniem.
- Och, nie pogniewa się. Szczególnie na królewnę. Dobra
wróżka mu nie pozwoli.
Ellin usłyszała podejrzany dźwięk, więc zerknęła na
siedzenie obok. Szpic Pudgy leniwie gryzł rączkę jej
eleganckiej torebki.
- Wara od tego! Nie wolno!
Zabrała torebkę, z niesmakiem usunęła z niej kłąb sierści i
wyrzuciła za okno. Wiekowy pies jej babci już stracił kilka
zębów i zaczynał łysieć.
Pani Ida Faye Boswell stęskniła się za swym nerwowym
ulubieńcem i poprosiła wnuczkę, by zabrała go na świąteczne
przyjęcie w Shady Acres. Natomiast pani Polk, kierowniczka
ośrodka, głęboko wierzyła w zbawienny wpływ zwierząt i
była przekonana, że widok psa dobrze zrobi
osiemdziesięcioletniej rekonwalescentce po operacji biodra.
- Mamusiu, gdzie jest anioł? Ten, który zawsze wisi na
czubku choinki.
- W kartonie w garażu.
- Lampki też tam są? I bałwanki?
- Tak, Perełko.
Ellin z bólem serca rozstała się z domem nad jeziorem
Michigan, ale dla dziecka przeprowadzka była prawdziwą
tragedią. Podczas wynoszenia mebli Lizzie płakała rzewnymi
łzami. Uspokoiła się nieco, gdy matka obiecała, że zabierze do
Arkansas pudło ulubionych ozdób.
- Pokażesz mi po powrocie do domu?
- Tak.
Ellin robiła dobrą minę do złej gry, lecz też mocno
przeżyła ostatnie wydarzenia. Jej nowa, tymczasowa praca
była jak na ironię spełnieniem nieprzemyślanego życzenia, by
uciec na kraj świata.
Marzyła o dziennikarstwie już w liceum, gdzie redagowała
szkolną gazetkę. Jako studentka przysięgła sobie, że przed
ukończeniem trzydziestu pięciu lat dojdzie do stanowiska
redaktora naczelnego. Temu dążeniu poświęciła wszystkie
siły, walczyła zaciekle i zdystansowała słabszych
przeciwników. Zwolniła nieco tempo, aby wyjść za mąż,
urodzić dziecko i przeprowadzić rozwód, lecz nawet wtedy
myślała o karierze.
Wytrwale wspinała się po szczeblach zawodowej drabiny i
przez ostatnie pół roku pracowała jako zastępca redaktora
naczelnego znanego dziennika w Chicago. A potem nagle
wszystko runęło... Musiała wydać gazetę w terminie, a
jednocześnie przygotować Lizzie do pierwszego występu, z
pośpiechu naruszyła podstawową zasadę dziennikarską i
przyjęła do druku artykuł, którego treści nie sprawdziła. A
przecież przed popełnieniem takiego błędu przestrzega się
studentów pierwszego roku!
Z zamyślenia wyrwało ją pytanie:
- Mamusiu, Rudolph to pan czy pani?
- Pani - odparła, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
- A Olive?
- Co Olive?
- Nie pamiętasz piosenki? - Lizzie zanuciła, trochę
fałszując. - Olive jest drugim reniferem Świętego Mikołaja.
To on czy ona?
- Wszystkie renifery są rodzaju żeńskiego - powiedziała
Ellin bez zastanowienia.
Myślami była w Chicago. Wzięła na siebie całą
odpowiedzialność za pomyłkę, ale jednocześnie tłumaczyła
zwierzchnikom, że to pierwsze potknięcie w długoletniej
praktyce. Jej argumenty nikogo nie przekonały i Ellin straciła
pracę. W pierwszej chwili miała ochotę zmienić nazwisko i
uciec, gdzie pieprz rośnie.
- Czemu żona Świętego Mikołaja nie pomaga mu
rozwozić prezentów?
- Bo nie chce odbierać mężowi zasług.
W duchu dodała, że inteligentna kobieta woli siedzieć w
ciepłym domu, niż marznąć w saniach pędzących naokoło
globu. Zaraz jednak przywołała się do porządku i zganiła się
w duchu za cynizm. Trzeba wypić piwo, którego się
nawarzyło. Drabina zachwiała się, lecz to wcale nie znaczy, że
wszystkie marzenia o karierze legły w gruzach. Jeszcze
zostało trochę czasu do trzydziestych piątych urodzin... Na
razie przez trzy miesiące będzie redaktorką gazety „Post" w
Waszyngtonie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kazimierz.htw.pl