Monika Szwaja - Anioł w kapeluszu

Monika Szwaja - Anioł w kapeluszu, Książki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->WawrzyńcowiPodziękowaniaI znowu jest komu dziękować.Większą część tej książki napisałam podczas dwóch kolejnychrejsów „Darem Młodzieży”, najpiękniejszym statkiem świata.Najserdeczniej jak umiem dziękuję Rysiowi (vel Rychowi)Kwiatkowskiemu, czyli Panu Intendentowi, a także Michałowi i Piotrowi,Panom Stewardom, za życzliwość i opiekę. Komendantowi „Daru”,kapitanowi żeglugi wielkiej Krzysztofowi Kocybie, Oficerom i całejZałodze nisko się kłaniam.Kapitanowi Arturowi Królowi zawsze będę wdzięczna, że byłMOIM kapitanem.Krysi Mierzejewskiej, Elżbiecie Pięknej Kobiecie i KarolowiMajchrowiczowi jestem niezmiernie zobowiązana za użyczenie historiiz życia.Monice Kołcz, znakomitej stylistce i jej Załodze, paniom Asi i KasiLisowskim, kreatywnym i uroczym złotniczkom, Stryjkowi z Karkonoszy,Juniorowi oraz Panu Policjantowi z Poczty Głównej – dziękuję za to, żeSĄ i nie musiałam ich wymyślać.Doktorowi Jeremiemu Kośmickiemu, Bogdanowi Misiowi, PiotrowiAdamczewskiemu, Karolowi Skirgajło-Jacewiczowi, KubieŁochowiczowi i wszystkim, których zanudzałam pytaniami – dziękujęza objaśnianie rzeczywistości.Mariuszowi Krzyżanowskiemu, mojemu wspaniałemu wspólnikowi– dzięki za zrozumienie.Mieszkańców pięknego i tajemniczego Skolwina serdeczniepozdrawiam.Anioł w kapeluszuJeden był granatowy, z białą wstążką.Drugi biały, z bukiecikiem maków.Trzeci zielony, z rudym piórem.Strona JaśminyŚmierć profesora Ludomira Taranka zachwyciła wszystkichobecnych na dorocznym Balu Profesorów. Może z wyjątkiem kilkuzapiekłych technokratów, pozbawionych podstawowego wyczuciaromantyzmu.No i z wyjątkiem żony.Bal był szalenie elegancki, jak zwykle. Kwadrans po północyprofesorostwo Tarankostwo – a właściwie profesor Taranek i profesorTarankowa, każde będące znakomitością w swojej dziedzinie – ogromnąwiększością głosów zwyciężyli w plebiscycie na NajpiękniejsząProfesorską Parę Karnawału. Rzeczywiście, wyglądali wspaniale – onz tą swoją słynną grzywą siwych włosów, we fraku, ona w popielatychjedwabiach, z delikatnie perłową różą przy dekolcie (niezbyt wybitnym,nawiasem mówiąc, ale cóż: jeszcze dziesięć lat temu miała lepszy).Oboje wysocy, urodziwi, choć niemłodzi, po prostu ludziez nieprzeciętną klasą.Dwadzieścia minut po północy orkiestra zagrała stary przebójzespołu Manhattan Transfer – „Chanson d’amour”. Ludomir Taranekskłonił się dwornie przed własną żoną Jaśminą, wziął ją – czarującouśmiechniętą – w objęcia i oboje ruszyli w taniec, wzbudzając ogólnyzachwyt i równie ogólną zazdrość.Trzynaście sekund później profesor bez żadnego ostrzeżenia upadłna parkiet, omal nie pociągając za sobą przerażonej partnerki.Natychmiast podbiegli doń licznie obecni na balu profesorowie różnychdziedzin medycyny – tylko po to, żeby stwierdzić zgon. Ktoś otoczyłprzyjaznym ramieniem oszołomioną panią Jaśminę i odprowadził jądo stolika, ktoś inny próbowzał reanimacji, jeszcze ktoś zadzwoniłpo karetkę. Niestety, przybyły lekarz mógł tylko kontynuować działaniapozorne, a tak naprawdę pozostało mu wypisanie stosownego kwitu.Bal się skończył.Nekrologi we wszystkich gazetach były imponujące. Prezydenti premier wyrazili głęboki żal. Środowisko naukowe nie skąpiłosuperlatywów. Tu ciekawostka: jak najbardziej szczerych. ProfesorTaranek był nie tylko wybitnym uczonym, jednym z niewielu w świecietak znakomitych specjalistów w dziedzinie zaawansowanej topologiikombinatorycznej. Był też człowiekiem uroczym, nienawidzącymkonfliktów i nigdy, przenigdy niedającym się w nie wciągać. Jak mu sięto udawało, nie wiadomo. Tak czy inaczej, u studentów od lat miał wielemówiące przezwisko „Archanioł”. Był z niego bardzo zadowolony,bowiem lubił swoich studentów i cieszył się, że oni go kochają.I tak do niebieskiego chóru archanielskiego dołączył ArchaniołLudomir, na ziemi zaś pozostała oszołomiona i przybita pani Jaśmina.Strona JonaszaTato nie radził sobie z rurką. Parskał, prychał, popluwał, po czymnieodmiennie zaczynał się dusić i wynurzał na powierzchnię, corazbardziej wściekły. Jonaszowi nurkowanie szło bez porównania lepiej.Powinno to budzić dumę rodzicielską, ale tato bardziej niż rzeczonądumę miał rozwiniętą miłość własną. Wkurzało go, że nie potrafiłdorównać własnemu synkowi. Wkurzały go śmieszki i żarciki żony i jejgłupiej psiapsióły wyłożonych na pływaku katamaranu. Wkurzałysukcesy pływackie głupiego męża głupiej psiapsióły, wywijającegow wodzie kozły dla pokazania troskliwie hodowanej muskulatury(muskulatura taty była taka sobie). Jonaszowi było taty trochę szkodai nawet próbował mu pokazać, jak ujarzmić rurkę, ale nic z tego niewyszło. Zraniona ambicja nie przyjmuje pomocy. Roman Zawadzki,rzutki przedsiębiorca i współwłaściciel (z żoną) rosnącej w siłę agencjireklamowej, wydostał się na łódkę, sapiąc i chlapiąc.– Jonasz, wyłaź!Jonasz słyszał doskonale, ale udawał, że jest wprost przeciwnie.Zanurkował głębiej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kazimierz.htw.pl