Mortman Doris - List z przeszlosci, 1, NOWE EBOOKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prolog
C
allie Jamieson miała osiem lat, kiedy matkę zabrano z domu w kaftanie bezpieczeństwa. Przerażona patrzyła
przez okno swojej sypialni, jak matka wije się i wierzga, daremnie usiłując wyrwać się dwóm krzepkim
mężczyznom w białych fartuchach, którzy po nią przyjechali. Słyszała, jak krzyczy, jak wzywa na pomoc ojca,
Callie, Boga... Widziała, jak na trawnikach gromadzą się sąsiedzi i wyciągają szyje, żeby nie przeoczyć nic z tego,
co się dzieje, na wszelki wypadek trzymając się jednak z daleka, bo a nuż to, co przytrafiło się Marze Jamieson,
jest zaraźliwe. Skuliła się, gdy ostatecznie i nieodwołalnie trzasnęły drzwi ambulansu, ale jej oczy pozostały
otwarte. Dopiero gdy ambulans gwałtownie ruszył, odwróciła się od okna i przycisnęła ręce do uszu, by nie słyszeć
wycia syren, obwieszczających całemu światu, że jej matka jest wariatką i trzeba ją stąd zabrać jak najszybciej.
Po chwili znów było tak, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło. Słońce kontynuowało swoją wspinaczkę po
nieboskłonie. Powrócił spokój. Tłum gapiów wycofał się za zamknięte drzwi swoich domów, by obgadać to, czego
byli przed chwilą świadkami. Jeśli przejeżdżały jakieś samochody, robiły to ze stateczną prędkością pięćdziesięciu
kilometrów na godzinę. Ćwierkały ptaki. Za płotem pies Goldsteinów, Dudley, biegał tam i z powrotem pod
zraszaczem trawnika, radośnie szczekając. Życie na Meadow Drive wróciło do normy.
W domu Jamiesonów panowała jednak pełna napięcia cisza. Jakby wszystko, co żyje, nagle wstrzymało oddech.
Tylko klimatyzator szumiał na zewnątrz.
Callie długo stała w oknie, wpatrując się w opustoszałą ulicę. Modliła się, by władająca wszechświatem siła,
obojętne co nią jest, przewinęła taśmę z powrotem, wymazała scenę, która się przed chwilą rozegrała, i sprawiła, że
matka znów będzie w domu. Równocześnie zdawała sobie jednak sprawę z tego, że gdyby nawet matka wróciła, to
za tydzień, miesiąc czy rok zostałby odegrany identyczny scenariusz.
Nie mogąc już znieść dłużej samotności, odważyła się wreszcie wyjść z sypialni do holu. Kiedy ostatni raz
widziała ojca, stał przed domem, odwrócony plecami do ulicy, by nie widzieć, jak matkę przypinają pasami do
wózka i dają jej uspokajający zastrzyk. Callie nie słyszała odgłosu zamykanych drzwi, nie słyszała też, by ojciec
wchodził po schodach na górę.
Ostrożnie, na palcach skierowała się do sypialni rodziców. Drzwi były otwarte. Jej ojciec. Bill, z twarzą mokrą od
łez stał wśród tego, co pozostawiła po sobie matka. Callie rozszerzonymi oczami patrzyła na leżące pośrodku
pokoju zerwane z karniszy zasłony. Lusterko na nocnym stoliku matki było strzaskane. Krzesło ze złamanym
oparciem leżało na boku. Wytworne kryształowe flakoniki perfum, które Mara z dumą eksponowała, teraz, rozbite
o ścianę, pokrywały dywan wielobarwnymi odpryskami szkła, a zawarte w nich ciężkie wonie utworzyły
przyprawiającą o mdłości mieszankę. Zdarte z wieszaków ubrania zostały pocięte na strzępy. I widać było ślady
krwi.
Serce waliło Callie w piersi, gdy powiodła wzrokiem - od dywanu, przez pościel, ubranie ojca, aż do rozległego
stłuczenia nad jego lewym okiem, które nabrzmiało w wielki purpurowy guz. Na prawym ramieniu też miał
paskudne czerwone znaki, ślady cięć... Nie zważajcie na leżące na podłodze szkło, Callie podbiegła do ojca, objęła
go i wybuchnęła płaczem. Bill bez słowa wziął córkę na ręce, przytulił, tak żeby nie widziała spowodowanych
przez matkę zniszczeń, i wyniósł z pokoju, jak najdalej od tego rumowiska.
Przez resztę tej czerwcowej soboty usiłowali oboje poskładać z powrotem swoje życie, zdruzgotane przez
szaleństwo matki. Ojciec próbował wyjaśnić wszystko Callie, ale było jasne, że nawet on nie pojmuje do końca, co
się stało.
- Jak to się zaczęło, tatusiu? - spytała, nie umiejąc pogodzić tego, co widziała w sypialni, z obrazem kobiety,
która jeszcze wczoraj, przed atakiem, czytała jej przed snem bajkę i otuliła ją na dobranoc.
Bill Jamieson wzruszył ramionami. Przez całe lata bezskutecznie usiłował zrozumieć, co zapoczątkowało
psychiczne załamanie żony.
- Sam już nie wiem, ale bałem się, że może zrobić krzywdę sobie samej albo tobie. - Mówiąc to, przytulił mocniej
Callie, jak gdyby i teraz potrzebowała ochrony.
Callie chciała zaprotestować, zawołać, że mama nigdy by jej nie zrobiła krzywdy, ale skaleczenia na ręce i twarzy
ojca świadczyły o tym, iż niebezpieczeństwo było w pełni realne. Matka goniła za nim z nożyczkami.
Bill przypomniał jej inne tego rodzaju przypadki, kiedy Mara miotała się z krzykiem po pokojach, rozbijając
pogrzebaczem lampy i meble, walcząc z niewidzialnymi napastnikami, którzy rzekomo wtargnęli do domu. Noce,
kiedy krzyczała w ciemnościach, utrzymując, że pustkę wokół niej wypełniają ludzie, którzy chcą ją skrzywdzić.
Chwile, kiedy mruczała coś pod nosem bez związku czy przesiadywała samotnie na podwórku, opłakując utratę
kogoś, o kim ani on, ani Callie nigdy w życiu nie słyszeli.
- Ja nie krytykuję mamy, kochanie. Ona jest chora. Nie potrafi pomóc sobie samej. - Przetarł zmęczone,
przekrwione oczy, krzywiąc się z bólu. - I choćbyśmy nie wiem jak chcieli, nie potrafimy jej pomóc. Jej potrzebna
jest pomoc lekarska. Rozumiesz to, prawda?
- Czy mama kiedyś będzie zdrowa? - spytała Callie. Usta jej drżały.
- Mam nadzieję - odparł Bill.
Choć nie mógł jej obiecać, że matka szybko wyzdrowieje, starał się upewnić ją, że mama będzie miała właściwą
1
Doris Mortman LIST Z PRZESZŁOŚCI
opiekę.
- To doktor Freedberg polecił Stonehaven. Na pewno nie posłałby mamy do zakładu, gdzie nie dbaliby o nią jak
należy.
Callie skinęła głową. Doktor Freedberg był ich lekarzem rodzinnym. Kiedy chorowała, zawsze umiał sprawić, że
czuła się lepiej. Na pewno i mamie potrafi pomóc.
Ojciec mówił, jak trudno jest żyć z chorobą psychiczną i jak trudno ją wyleczyć, a Callie wyczuwała napięcie w
jego głosie. Te ostatnie lata były dla niego bardzo ciężkie. Opiekował się żoną, wierząc, że Ruby, ich gospodyni,
zajmie się jak należy Callie. Zdarzały się noce, kiedy nie zmrużył oka, dnie wypełnione nieustannym czuwaniem,
miesiące udawania, że wszystko jest w porządku, gdy tak naprawdę ani na chwilę nie spuszczał żony z oka, czujny
na najlżejszy ślad jej maniakalnego zachowania.
Nawet teraz zapewnił córkę o swojej miłości do Mary. Obiecał, że zawsze będzie przy matce i zrobi wszystko, co
w jego mocy, by wyzdrowiała i wróciła do domu.
Callie starała się naśladować jego optymizm i być dzielna. Nie wiedziała jednak, co to takiego choroba
psychiczna, nie miała pojęcia, jak się ją leczy. Nie mogła zrozumieć dziwacznego zachowania matki.
Kiedy właściwie mama zachorowała? Byli zwykłą, szczęśliwą rodziną, aż nagle, jakieś dwa lata temu, zaczęło
się. Z początku Mara utrzymywała, że coś ją budzi w środku nocy - jakiś dziwny hałas, czyjaś obecność w
pokoju... Coś niejasnego, ale tak przerażającego, że nie potrafiła zasnąć na powrót. Po paru takich nocach Mara
stawała się coraz bardziej rozdrażniona, przykra dla otoczenia, uszczypliwa.
A potem pojawiły się fobie. I dziwne zmiany w osobowości.
W jakim dokładnie momencie w umyśle matki nastąpiło zwarcie? Co je spowodowało?
Choć ojciec nieustannie zapewniał ją, że schizofrenia nie ma żadnego związku z tym, co ktoś powiedział czy
zrobił, Callie często zastanawiała się, czy nie przyczyniła się w jakiś sposób do psychicznego załamania matki.
Zastanawiała się również, dlaczego matka chciała się z ojcem rozwieść. W ciągu ostatnich miesięcy parę razy
podsłuchała, jak spierają się na ten temat. Matka żądała rozwodu, ojciec się nie zgadzał. Mówił, że Mara
zachowuje się irracjonalnie, że nadal go kocha, a on kocha ją i oboje kochają Callie. Mara przyznawała, że to
prawda. Twierdziła jednak, że chce rozwodu właśnie dlatego, że ich kocha. Mówiła coś o swojej chorobie, o tym,
że chce ich oszczędzić, uwolnić od kłopotów.
Przez całe miesiące Callie zastanawiała się, co matka miała na myśli. W końcu doszła do wniosku, że ponieważ
mama nie mogła chcieć uwolnić jej i ojca od siebie, w takim razie musiało chodzić o szarych ludzi.
Mara rzadko mówiła, co się z nią dzieje, kiedy znika w ciemnych jaskiniach swego umysłu, ale parę miesięcy
temu nagle zdradziła parę szczegółów. Było to wtedy, kiedy wróciła z wizyty u psychiatry. Zazwyczaj po takiej
sesji była tak wyczerpana, że zamykała się w swoim pokoju i zapadała w długą, pokrzepiającą drzemkę. Tym
razem była podniecona i skora do rozmowy. Zwłaszcza zależało jej na tym, by wyjaśnić swoje zachowanie córce.
Powiedziała Callie o szarych ludziach, złych widmach, które przychodzą do niej nieproszone, w dziwnych
momentach, dniem i nocą. Przyznała, że nawet to lubi.
Było jeszcze parę innych takich chwil, kiedy Mara mówiła o szarych ludziach, ale w miarę jak jej stan się
pogarszał, zaczęła zamykać się w sobie. Callie próbowała jeszcze raz podjąć ten temat w rozmowie z matką, ale
Mara zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, o czym ona mówi.
Callie była grzecznym i posłusznym dzieckiem, takim, które wierzy, że decyzje rodziców są zawsze słuszne. Ale
tak było wcześniej, zanim matka zaczęła znikać w swoim własnym świecie, a ojciec - wycofywać się tam, gdzie
było miejsce wyłącznie dla niego.
Po oddaniu Mary do zakładu Bill nadal okazywał Callie czułość, ale zaczął wznosić wokół siebie mur. Podobnie
jak córka pragnął szybkiego wyzdrowienia żony. Liczył, że uderzeniowa dawka leków i psychoterapii spowoduje
gwałtowne cofnięcie się choroby i szybki powrót żony do domu. Był boleśnie rozczarowany, kiedy to nie nastąpiło.
Radził sobie z tym, tłumiąc swoje uczucia. Nie chciał z nikim mówić o bólu i zawodzie, o spustoszeniu w jego
życiu. Skoncentrował się na pracy i dziecku, rezygnując ze wszystkiego innego. Powoli, z trudem oswajał się z
nową rzeczywistością: żona jest w zakładzie, nie wykazuje żadnych oznak polepszenia i zgodnie z tym, co mówią
lekarze, pozostanie tam do końca życia.
Zaczął przesadnie dbać o Callie. Stale sprawdzał, co robi, z kim przebywa, odsiewając te dzieci, które mogły
drwić z jej matki. Nierzadko towarzyszył jej, kiedy szła do kogoś. Starał się, żeby była wciąż zajęta, żeby nie miała
czasu na rozmyślania. Nie zgadzał się, by odwiedzała matkę w Stonehaven.
Bill nie widział żadnego sensu w tym, by córka miała być świadkiem tych wszystkich okropności, jakie
towarzyszyły wizytom w zakładzie. Nie chciał, by poznała piekielną pajęczynę udręki, jaką choroba psychiczna
omotuje swe ofiary. Nie chciał, żeby bała się później o własny stan psychiczny, żeby tak jak on miała potem
poczucie winy. Niestety, zamiast chronić córkę, zwiększał tylko w ten sposób jej niepokój - a zarazem
determinację, by dowiedzieć się, co właściwie przed nią ukrywa.
Kiedy minęło sześć miesięcy bez odwiedzin u matki - i bez obietnicy, że taka wizyta w ogóle nastąpi - Callie
podjęła strajk głodowy. Ojciec mógł tego nie zauważyć - próbował poprawić stan swojej firmy i często wracał do
2
domu w porze, gdy Callie była już po kolacji - ale zauważyła Ruby. Kiedy przez dwa dni Callie uporczywie
odsuwała talerz, pijąc tylko mleko, Ruby ustąpiła. Wynajęła samochód i zawiozła Callie do Stonehaven.
Stonehaven, wspaniała kamienna budowla, otoczona połaciami cudownie utrzymanej zieleni, królowała pośród
wiejskiego pejzażu Connecticut. Ogromna rezydencja, zaprojektowana na wzór angielskiego Blenheim Castle,
sprawiała wrażenie miejsca, gdzie w niedzielne poranki, gdy goście wypoczną już po eleganckim przyjęciu z
poprzedniego wieczoru, organizowane są polowania na lisy. Ale nie było tu ani polowań, ani eleganckich przyjęć,
ani gości. I zgodnie z tym, co mówił dyrektor, nie było żadnego sposobu, by kogoś z pacjentów mogło odwiedzić
ośmioletnie dziecko, któremu nie towarzyszył nikt z rodziny. Zaprosił Callie i Ruby do swego gabinetu, a potem
zadzwonił po Billa Jamiesona.
Ruby odjechała do domu wynajętym samochodem. Callie wróciła z ojcem.
- Dlaczego zrobiłaś coś takiego? - Bill zaciskał ręce na kierownicy z taką siłą, że aż pobielały mu kostki.
- Chciałam zobaczyć mamę.
- Mówiłem ci już, że zdaniem lekarzy nie jest to dobry pomysł.
- Chcę zobaczyć mamę.
Bill spojrzał na nią. Callie siedziała wyprostowana, ze splecionymi na kolanach dłońmi, patrząc przed siebie. W
jej postawie było tyle uporu, że stracił pewność siebie.
Kiedyż to Callie stała się tak niezależna, by podważać jego decyzje?
- Mama jest chora, Callie - powiedział.
- Wiem.
- Skoro wiesz, to czemu nie pomożesz mnie i lekarzom przywrócić jej do zdrowia?
- To ty nie chcesz, żeby wróciła do zdrowia.
- Co? - Bill omal nie stracił panowania nad samochodem. - Jak możesz mówić coś takiego?
- Bo to prawda. Chcesz, żeby mama dalej była chora, żeby nie mogła się z tobą rozwieść!
Bill Jamieson znalazł lukę w strumieniu pojazdów i zjechał na pobocze. Zatrzymał samochód i zwrócił się twarzą
do córki.
- Powiedziałaś coś strasznego! - Wpatrywał się w nią z pobladłą twarzą. - Jak mogło ci przyjść do głowy coś
podobnego?
Nie zareagowała.
- Callie, mówię do ciebie.
Nadal siedziała bez ruchu.
- Spójrz na mnie.
Callie powoli zwróciła ku niemu twarz.
- Skąd przyszło ci do głowy, że ja i mama w ogóle zastanawialiśmy się kiedykolwiek nad rozwodem?
- Słyszałam, jak kłóciliście się o to. Mnóstwo razy.
- Rozmawialiśmy o tym, to prawda, ale tylko dlatego, że mama bała się o przyszłość. Bała się, że może nas
jeszcze bardziej unieszczęśliwić. Uważała, że jest dla nas ciężarem.
- Mama nigdy nie była ciężarem - chlipnęła Callie.
- Pewnie, że nie. - Ojciec pogładził ją po głowie. - Jeśli słuchałaś uważnie, wiesz, że właśnie to mówiłem. I że
nigdy się z nią nie rozwiodę.
Callie skinęła głową. Po policzkach spłynęły jej dwie łzy.
Bill łagodnie przytulił ją do siebie.
- Powiedziałem to mamie i mówię tobie: to nasza wspólna sprawa. Jesteśmy zespołem i wygramy tę walkę,
Callie. Zobaczysz.
Callie znów skinęła głową, ale niepewność w głosie ojca zdradzała, że nie wierzy w to, co powiedział.
- Zadzwoniłam do cioci Pennie z gabinetu dyrektora - wyznała, odsuwając się od niego. - Powiedziała, że
przyjedzie i zabierze mnie do mamy. Na wizytę.
Bill zaczął protestować, ale Callie go powstrzymała.
- Skoro jesteśmy zespołem - powiedziała z niezłomnym spokojem - to czas, żebyś dopuścił mnie do gry. Prawda?
Ojcowska duma ścisnęła Billowi gardło. Uśmiechnął się, puścił oko do swojej ośmioletniej córki i uniósł w górę
drżący kciuk.
Kiedy podjechali pod dom, okazało się, że podjazd blokuje długa czarna limuzyna. Bill nacisnął klakson. Ukazał
się szofer w sztywnym uniformie, otworzył drzwiczki od strony pasażera i odstąpił na bok. Z auta wyłoniła się
Penelope James, młodsza siostra Billa Jamiesona, znana aktorka. Podeszła zdecydowanym krokiem do samochodu
Billa i zajrzała przez okno do wnętrza, wypatrując Callie. Pennie była chrzestną matką Callie i tytuł ten traktowała
bardzo serio.
- Świetnie, że się spotykamy - powiedziała z przesadnym ożywieniem. - No i co, fajna była wyprawa na wieś?
Bill wyłączył silnik i pośpiesznie wysiadł z samochodu. Odeszli z Pennie parę kroków i stanęli twarzą w twarz.
3
- Dałam Ruby wolne na dziś wieczór - powiedziała Pennie tak, jakby była panią tego domu. - Zwróciłam jej za
wynajęcie samochodu i dorzuciłam coś niecoś ekstra, na wypadek gdybyś uznał za stosowne poznęcać się nad nią
za to karygodne nieposłuszeństwo.
Uśmiechnęła się, dając bratu do zrozumienia, że żartuje, ale Bill nie rozchmurzył się.
- Nie powinna była zabierać tam Callie - powiedział.
- Mała strasznie chciała zobaczyć się z matką. Uważam, że Ruby dobrze zrobiła.
Bill wzruszył ramionami.
- Już sam nie wiem, co jest dobre, a co nie.
- Callie widziała już znacznie więcej niż ataki psychozy. Mówiłeś, że Mara dostaje tam leki i jest względnie
spokojna. Być może dobrze by zrobiło Callie, gdyby to zobaczyła.
- Może i masz rację - powiedział Bill. - Ale jest parę komplikacji.
- Na przykład?
- Mara skontaktowała się z adwokatem i wystąpiła o rozwód.
W swoim czasie mówił jej, że Mara wspominała parę razy o rozwodzie, ale tak samo jak on, Pennie nie wzięła
tego na serio.
- Bałem się, że jeśli Callie zareaguje negatywnie na widok matki, tym bardziej utwierdzi to Marę w przekonaniu,
że powinniśmy się rozwieść. Między innymi dlatego nie zabrałem dotąd Callie do Stonehaven.
- Dlaczego Marze tak na tym zależy?
- Chce, żebym miał swobodę ruchu. Żebym mógł sobie znaleźć inną kobietę, która będzie dla mnie odpowiednią
żoną i matką dla Callie.
- Może ma rację - powiedziała cicho Pennie.
- Nie mogę się jeszcze z tym pogodzić. Rozwód sprawiłby, że poczułaby się niekochana i samotna! - Głos
załamał mu się z emocji. - Nie pozwolę, żeby zrobiła sobie coś takiego.
Pennie nigdy dotąd nie widziała brata tak załamanego i zagubionego. Pogładziła go po ramionach, napiętych jak
dźwigary mostu.
- Zawsze byłyśmy z Marą blisko - powiedziała. - Od dawna chcę się z nią zobaczyć. Pozwól, żebym zabrała z
sobą Callie. Nigdy nic nie wiadomo... A nuż to pomoże?
- Doceniam twoje starania, Pennie, ale to twardy orzech do zgryzienia.
- Ja też jestem twardy orzech do zgryzienia - powiedziała, biorąc go za rękę i prowadząc z powrotem do
samochodu. - Nie zapominaj o tym!
Obeszła samochód, by zająć miejsce obok kierowcy. Callie wciąż siedziała nieruchomo, z rękami złożonymi na
kolanach. Pennie poczuła ucisk w sercu. Jej bratanica była w fatalnym stanie: przygnębiona z powodu matki,
zaniepokojona, czy nie stała się przyczyną kłopotów Ruby, niepewna, czy ojciec ma zamiar ją ukarać, czy nie...
- Bill, zjedz sobie obiad, a ja pojadę z moją bratanicą na spacer.
Otworzyła drzwiczki od strony Callie i, nachyliwszy się, wzięła dziewczynkę za rękę.
- Chodź, kochanie. Pojedziesz z ciocią Pennie, prawda?
Niektóre matki chrzestne, te z baśni, mają czarodziejskie różdżki. Inne mają wielkie czarne limuzyny. Callie nie
bardzo wiedziała, jak ma postąpić.
- Idź - Bill przesłał jej w powietrzu pocałunek. - I baw się dobrze.
- Naprawdę? - Callie wpatrywała się pilnie w jego twarz.
- Tak!
Callie chwyciła rękę ciotki i ruszyła za nią, zadowolona.
Gdy odjechały. Bill wszedł do pustego, ciemnego domu, zamknął za sobą drzwi i zapłakał.
Prawie przez całą drogę do Connecticut Pennie starała się przygotować Callie na to, co może zobaczyć.
Powiedziała, że nie powinna oczekiwać, iż mama będzie wyglądała dokładnie tak samo jak w domu; Bill uprzedził
ją, że Mara sporo schudła. Wyjaśniła, że wielu pacjentów rozmawia z wyimaginowanymi osobami, że czasami
krzyczą i ciskają przedmiotami i że Callie nie powinna się tym przejmować.
Callie nie odpowiedziała, ale Pennie była pewna, że dziewczynka słyszy każde słowo. Siedziała wyprostowana,
starając się zachowywać jak człowiek dorosły. Co jakiś czas tylko nerwowo splatała i rozplatała dłonie.
Na podłodze stał koszyk wypełniony rzeczami, które Callie zabrała dla matki: nadziewane kremem babeczki
Hostess, butelka Shalimar, poduszeczka pod kark w formie wałka, której zawsze używała Mara, świeżo wyprana i
wyprasowana poszewka, szminka w ulubionym przez Marę odcieniu czerwieni i ciasto, które Ruby upiekła
specjalnie dla niej. Callie chciała jeszcze zapakować parę nocnych koszul matki, ale Pennie przekonała ją, że nie są
potrzebne.
- Zachowaj je na czas, kiedy mama wróci do domu - powiedziała, zastanawiając się, czy w ogóle to nastąpi.
Kiedy przyjechały do Stonehaven, dyrektor powitał Callie bardziej życzliwie niż poprzednio. Mimo to mocno
ścisnęła ciotkę za rękę w obawie, że dyrektor znów wsadzi ją do tamtego pokoju, a na widzenie z mamą pozwoli
tylko Pennie. Ponieważ Mara właśnie kończyła lunch, poproszono je, by poczekały. Trwało to zaledwie kwadrans,
4
ale Callie wydał się on wiecznością.
Pielęgniarka poprowadziła je długim korytarzem do solarium, gdzie pacjentom wolno było spotykać się z ich
gośćmi. Było to obszerne pomieszczenie o ścianach i kopule ze szkła; ze wszystkich stron otaczał je przepiękny,
starannie wypielęgnowany ogród. Był czerwiec i większość krzewów osiągnęła pełnię rozkwitu; azalie,
rododendrony i piwonie odcinały się plamami różu i purpury na tle bujnej zieleni. Brzegi artystycznie
zaprojektowanych klombów zdobiły kępy żółtych irysów i różowych oraz białych floksów.
Fotele i kanapy w solarium obito jasną tkaniną w kwiatowy wzór; stanowił on replikę motywów otaczającego
solarium ogrodu. Pennie nie sądziła, by Callie zwróciła na to uwagę, ale meble były przytwierdzone do podłogi,
żaden sprzęt nie miał ostrych krawędzi, a tapicerkę pokrywał gruby, twardy plastik, odporny na cięcia i plamy.
Wysoko w górze poruszały się wiatraki wentylatorów, usiłując wprawić w ruch powietrze i rozpędzić ewentualne
przykre zapachy, jakie mogą towarzyszyć przebywającym w pokoju pacjentom.
Kiedy Pennie i Callie weszły, większość miejsc siedzących była już zajęta. Callie dostrzegła w odległym kącie
wolną sofę na dwie osoby i natychmiast skierowała się ku niej.
Wkrótce pielęgniarka wprowadziła Marę. Pennie usłyszała, jak Callie jęknęła na widok matki. Bill nie
przesadzał: Mara strasznie schudła. Blond włosy miała ściągnięte w koński ogon, co bardziej uwydatniało zapadłe
policzki i bruzdy na twarzy. Ubrana była w bezkształtną, luźną suknię, która wisiała na niej jak worek, i miękkie
kapcie. Miała trzydzieści lat, a wyglądała na dwa razy tyle. Kiedy zbliżała się do nich, jej oczy rozbłysły radośnie.
Callie rzuciła się naprzód, by uściskać matkę. Pennie przełknęła łzy. Kochała Marę, jakby była jej siostrą.
Mara uśmiechnęła się, gdy Callie poprowadziła ją do kanapki. Pennie odeszła na bok, pozwalając, by matka i
córka porozmawiały z sobą chwilę sam na sam. Miała za złe pielęgniarce, że kręci się w pobliżu i obserwuje, jak
Callie wyciąga z koszyka swoje drobne podarunki. Z pewnością odnotowuje w myśli, co można pozwolić Marze
zatrzymać, a co zostanie usunięte... Przykra była też obecność innych pacjentów. Niektórzy, ku zgrozie swych
rodzin, stali, obejmując się skrzyżowanymi rękami za ramiona, i kiwali się w tył i w przód. Pewien mężczyzna,
wykrzykujący jakieś wulgaryzmy, został usunięty z sali.
- Naprawdę musisz tu być, mamusiu? - szepnęła Callie, gdy Pennie w milczeniu do nich dołączyła. - Nie możesz
się leczyć w domu?
Pennie też miała ochotę zadać to pytanie. Mara wydawała się całkowicie normalna.
- Nie wiem - odpowiedziała Mara, jakby sama wielokrotnie się nad tym zastanawiała. - Mówią, że jestem
niebezpieczna dla siebie samej.
- A jesteś?
Mara pocałowała córkę w policzek i pogładziła po głowie.
- Nie sądzę. Ale nadal mam te sny. Są okropne.
- Czy lekarze nie mogą zrobić tak, żebyś ich nie miała?
Mara wzruszyła ramionami.
- Jak dotąd nie udało im się.
- Czy są gorsze niż dawniej?
- Troszeczkę. - Oczy Mary straciły blask.
Callie potrząsnęła głową.
- W takim razie ci lekarze nie są dobrzy! Powiem tacie, żeby poszukał ci innych.
Mara zaśmiała się, ale Pennie widziała, że w kącikach jej oczu zbierają się łzy.
Szybko zmieniając temat. Mara poprosiła Callie, żeby przyniosła jej szklankę wody.
- Po tych babeczkach chce mi się pić - wyjaśniła.
Callie aż się paliła, żeby jakoś pomóc. Natychmiast poszła wykonać polecenie matki.
- O co chodzi? - spytała Pennie, widząc, że był to podstęp z jej strony.
- Chcę, żebyś przekonała Billa, że powinien zgodzić się na rozwód.
Była rzeczowa, zwięzła i nadzwyczaj konkretna.
- Dlaczego?
- Bo dziecko powinno mieć matkę.
- I ma.
Mara potrząsnęła głową.
- Nie. Callie ma wspomnienie matki i wyobrażenie o niej, ale nie ma matki, która poszłaby z nią do miasta, żeby
kupić przybory szkolne, pomogła w lekcjach czy zadbała, żeby się wyspała jak należy. Chcę, żeby Bill zdecydował
się, ale on tego nie zrobi, dopóki czuje się za mnie odpowiedzialny.
- On cię kocha. Mara.
- Ja też go kocham. I właśnie dlatego to robię. - Znów rozejrzała się dookoła, jak gdyby nakłaniając Pennie, by w
pełni dostrzegła rzeczywistość Stonehaven. - Oni mnie stąd nigdy nie wypuszczą - powiedziała.
- Skąd wiesz?
- Wiem. - Jej dłonie drżały. Zaczynała się coraz bardziej denerwować. - Bill nie zasługuje na to, żeby mieć na
głowie kogoś takiego. - Popatrzyła na siebie i skuliła się, jak gdyby istota, którą stała się obecnie, budziła w niej
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]