Mortimer Carol - Noc cudów, -COŚ DO PODUSZKI-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carole Mortimer
Noc cudów
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Znowu pada śnieg, mamusiu! - krzyknął podniecony Scott z
tylnego siedzenia auta.
Słabo powiedziane!
Śnieg nie padał zwyczajnie, lecz sypał gęsto i wirował, przechodząc
niemal w burzę śnieżną. Zresztą, jak ostrzegało radio, którego Meg
słuchała podczas jazdy, wieczorem miała rozpętać się zamieć.
Kiedy trzy godziny temu opuszczali Londyn, z nieba spadały
delikatne białe płatki, piękne w swej delikatności, budzące podziw i
radość. Nie miały szans przetrwania na ruchliwych ulicach miasta, choć
niektóre z nich z uporem czepiały się dachów domów.
Niestety. Im bardziej Meg oddalała się od Londynu, tym śnieg padał
gęściej. Teraz pokrywał ziemię grubą warstwą, utrudniając odróżnienie
drogi od zaspy, a płatki śniegowe tak oblepiały przednią szybę, że
wycieraczki ledwo sobie z nimi radziły.
Coraz trudniej było też zapanować nad samochodem; koła ślizgały
się na grubiejącej warstwie śniegu, sytuację pogarszał jeszcze zmierzch,
który zapadł ponad godzinę temu, a przednie światła zdawały się padać na
ścianę bieli zamiast oświetlać drogę.
Trzyipółletni Scott, drzemiący przedtem na tylnym siedzeniu, nie
spał już od godziny, lecz ta sytuacja była całkowitą nowością w jego
krótkim życiu i widział w niej okazję do zabawy, nie zagrożenie.
Zadbała o to Meg, rzucająca przelotne spojrzenia na jego odbicie we
wstecznym lusterku. Jej uśmiech stawał się ciepły i kochający, gdy
2
widziała jego rozczochrane ciemne włoski i nadal rozespaną buzię.
Wystarczy, że jedno z nich jest zdenerwowane i wystraszone.
- Prawda, jak pięknie? - zgodziła się, pospiesznie skupiając uwagę na
drodze. Wystarczyła chwila dekoncentracji, by samochód zjechał na bok.
Nie powinna była wybierać się w podróż samochodem. Jazda
pociągiem byłaby o wiele łatwiejsza. I gdyby pojawiły się jakieś problemy
ze śniegiem, miałaby przynajmniej towarzystwo innych dorosłych.
Co najmniej od pół godziny nie spotkała żadnego samochodu czy
nawet ciężarówki.
Oczywiście, miało to coś wspólnego z nadawanymi przez radio
ostrzeżeniami policji, aby „nie wybierać się w podróż, o ile nie jest to
bezwzględnie konieczne". Ostrzeżenie to przyszło za późno, gdy Meg
miała już za sobą ponad dwie trzecie drogi.
- Będę mógł ulepić bałwana, kiedy dojedziemy do babci i dziadka? -
z nadzieją w głosie spytał Scott. Na szczęście nadal nie zdawał sobie
sprawy, jak groźne jest ich położenie.
- Oczywiście, kochanie.
Najistotniejszym słowem w pytaniu Scotta było „kiedy" - Meg bała
się bardzo, że nie zdążą dziś wieczór dojechać do domu rodziców, jak
planowała.
W tej chwili prawie nie widziała, dokąd jadą; wydawało się, że w
świetle reflektorów śnieg staje się bielszy, bardziej błyszczący i
oślepiający. Gdyby tylko spostrzegła dom lub pub, jakikolwiek budynek,
mogłaby zatrzymać się i poprosić o pomoc.
- Mamo, siusiu.
Instynktownie zacisnęła dłonie na kierownicy; odkąd dwa lata temu
nauczyła synka korzystania z nocnika, przekonała się, że ten odwieczny
3
okrzyk wywołuje w każdej matce panikę. Bo zawsze rozlegał się, gdy
matka stała w długiej kolejce w supermarkecie, siedziała w autobusie,
przymierzała buty - albo znajdowała się w samym sercu śnieżnej zamieci.
I równie szybko nauczyła się, że nie ma sensu prosić, by dziecko
poczekało, aż matka skończy to, co właśnie robi - kiedy dzieci oznajmiały,
że muszą iść do ubikacji, musiały to zrobić natychmiast.
Jednak Meg podjęła próbę.
- Możesz troszkę poczekać, Scott? - Jesteśmy już niedaleko domu
babci i dziadka - dodała z większą nadzieją niż przekonaniem.
Nie miała zielonego pojęcia, gdzie się znajdują, gdyż od wielu mil
nie była w stanie zobaczyć drogowskazu.
- Ja muszę już! - padła przewidywalna odpowiedź.
Była tak spięta od koncentrowania się na jeździe, że bolały ją
ramiona i ręce; ten dodatkowy problem jeszcze pogłębił stres. To nie była
wina Scotta. Ale nie mogła przecież zjechać na pobocze - gdyby nawet je
odnalazła - aby wyprowadzić synka na zewnątrz i pozwolić mu się
załatwić. To nie był środek lata, lecz wieczór poprzedzający Wigilię, z
temperaturą poniżej zera. Gdyby tylko zdołała znaleźć jakikolwiek budy-
nek, choćby stodołę, gdzie mogliby się schronić i przeczekać...
Jak tylko ta myśl przeszła jej przez głowę, poczuła, że traci
panowanie nad kierownicą.
- Trzymaj się, Scott - zdążyła rzucić ostrzeżenie, zanim zobaczyła
wyrastający przed nią ciemny kształt.
Samochód zatrzymał się, uderzywszy w nieruchomy obiekt. Huk
zderzenia był niemal ogłuszający w zestawieniu z ciszą zasypanego
śniegiem otoczenia.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]