Morgan Sarah Przygoda na Karaibach, ●Ksiazki, Tłumaczenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sarah Morgan
Przygoda
na Karaibach
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pan Capelli ma kalendarz zapełniony na najbliższe pięć miesięcy. - Olśniewająca
złotowłosa recepcjonistka posługiwała się nienaganną angielszczyzną i najwyraźniej
miała dużą wprawę w bronieniu dostępu do swego bajecznie bogatego pracodawcy. - Nie
uwierzyłaby pani, jakie jest zapotrzebowanie na prawników jego kalibru, specjalistów od
rozwodów. Poza tym jego klientami są wyłącznie mężczyźni.
Lindsay zacisnęła dłonie.
- Nie potrzebuję prawnika od rozwodów. Chcę się z nim widzieć z innego powodu.
Dobrze wiedziała, że klientami Capellego są mężczyźni.
Wiedziała o nim wszystko. Wiedziała, że kiedy Alessio Capelli podejmuje się roz-
wieść jakiegoś mężczyznę, jego nieszczęsna żona może od razu się poddać. Życiową mi-
sją tego bezwzględnego Sycylijczyka było dbanie o to, by kobiety po zakończeniu
związku otrzymywały jedynie minimum do przeżycia. Wiedziała też, że dzięki powo-
dzeniu w interesach został miliarderem tuż po trzydziestce, a to oznaczało, że pracuje dla
rozrywki.
Kim jest człowiek, którego bawi tego rodzaju działalność?
Dziewczyna z kancelarii postukała wypielęgnowanym paznokciem w blat.
- Mogłabym wezwać kogoś z zespołu...
- Muszę rozmawiać z Capellim osobiście. - Lindsay była tak zdenerwowana, że
miała trudności z zebraniem myśli. Nie spała trzy noce, a na myśl o tym, co ją czeka,
czuła mdłości. - Proszę... Przyleciałam specjalnie do Rzymu, to sprawa osobista. Pomię-
dzy mną i panem Capellim. - Stanęła jej przed oczami twarz siostry, ale nie miała zamia-
ru wyjawiać przed tą chłodną pięknością rodzinnych sekretów.
Próbowała uzyskać dostęp do człowieka, którego nie chciała oglądać już nigdy w
życiu. Czuła się tak, jakby stawała na skraju urwiska, wiedząc, że może z tego wyniknąć
tylko jedno.
Recepcjonistka uniosła brwi; jej mina wyrażała niedowierzanie, że kogoś takiego
jak Lindsay mogło coś łączyć z Alessiem Capellim.
- Dał pani numer komórki?
- Nie, ale...
- W takim razie nie chce, żeby się pani z nim kontaktowała - dodała z lekko pro-
tekcjonalnym uśmiechem.
Lindsay chciała powiedzieć, że nie gustuje w aroganckich typach żyjących z roz-
wiązywania małżeństw, ale zrezygnowała, dochodząc do wniosku, że ta kobieta i tak jej
nie uwierzy.
Alessio Capelli działał jak magnes. Jego praca powinna kobiety raczej odstraszać,
tymczasem można było odnieść wrażenie, że dodaje mu atrakcyjności, jakby każda ko-
bieta pragnęła udowodnić, że zdoła odmienić tego niepoprawnego cynika.
Do szklanej lady recepcji podeszła kolejna piękna dziewczyna.
- Szef jest w siłowni, wyładowuje złość na worku treningowym. Jeśli przyjdą akta,
na które czeka, poślij mu je prosto na szesnaste piętro.
Lindsay zerknęła w stronę wind przy końcu korytarza. Pomysł, który zaświtał jej w
głowie, wydawał się niedorzeczny... Nigdy nie łamała zasad...
A jednak nogi same ją poniosły. Spodziewając się, że w każdej chwili może zostać
zatrzymana, szybko wśliznęła się do kabiny i drżącą ręką wcisnęła guzik z szesnastką.
Kiedy drzwi bezszelestnie się zasunęły, poczuła ulgę, choć miała świadomość, że to do-
piero pierwszy krok.
Sięgnęła do torebki po papiery, które zabrała ze sobą, żeby popracować w czasie
lotu. Nerwy nie pozwoliły jednak jej się skupić.
Ciekawe, jak wyglądały akta, na które czekał Alessio Capelli, czy były w koloro-
wej teczce? Grubej? Cienkiej? A może w zalakowanej kopercie?
Wyciągnęła swoje dokumenty i wsunęła je pod pachę. Nie wyglądały dobrze, ale
nie miała pod ręką nic lepszego.
Półprzytomna z napięcia przejrzała się w lustrzanej ścianie. Zobaczyła poważną
młodą kobietę w białej bluzce i czarnej spódnicy tuż nad kolano. Jasne włosy miała
związane w ciasny węzeł na karku, a dyskretny makijaż sugerował, że jest profesjona-
listką.
Nic dziwnego, że recepcjonistka nie chciała uwierzyć, że Lindsay mogłaby zwrócić
uwagę Alessia Capellego, widywanego z niezwykle pięknymi kobietami.
Zdusiła w sobie próżność przypominającą, że jednak wzbudziła jego zainteresowa-
nie... Kiedyś.
Zwrócił na nią uwagę i gdyby go nie odrzuciła...
Wciąż patrząc na swe odbicie, uniosła brzeg spódnicy, odsłaniając tyle nóg, ile po-
kazywała dziewczyna z recepcji. Nagły odgłos zatrzymującej się windy przywołał ją do
porządku.
Co też jej chodziło po głowie?
Z miną wyrażającą absolutną pewność siebie podeszła do szklanych drzwi pilno-
wanych przez muskularnego strażnika. Alessio Capelli z pewnością nie oszczędzał na
ochronie. Można się było zastanawiać, czy z powodu nieprzyzwoitego bogactwa, czy
licznych wrogów, których mu przybywało wraz z zerami na koncie.
Był twardy, cyniczny i niesłychanie ambitny.
Niestety, także wyjątkowo przystojny. Na myśl o zbliżającej się konfrontacji Lind-
say poczuła lekką panikę. Skupiła myśli na siostrze.
Ruby. Chodziło o Ruby, nie o nią samą.
Liczyła się tyko Ruby.
- Ja do Alessia Capellego. - Uśmiechnęła się do ochroniarza. -
Sto cercando il si-
gnor Capelli
.
Mężczyzna rzucił okiem na trzymany przez nią plik papierów i wstukał kod. Drzwi
natychmiast się otworzyły, ukazując bogato wyposażoną salę gimnastyczną z niesamowi-
tym widokiem na dachy rzymskich domów.
Mimo zapierającego dech w piersiach wystroju, odniosła wrażenie, że to wnętrze
należało do mężczyzny, niemal czuła tu testosteron.
Widząc niepewną minę Lindsay, strażnik wskazał na mężczyznę rytmicznie walą-
cego w bokserski worek.
- To on.
Lindsay nie byłaby w stanie zidentyfikować Sycylijczyka.
Inni ćwiczący korzystali z bieżni lub podnosili ciężary, a Alessio z zapamiętaniem
tłukł w skórzany wór zwisający z sufitu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]