Monk Karyn - Więzień miłości 01 - Więzień miłości, Cykl Więzień miłości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Karyn Monk
Więzień miłości
i
Inveraray, Szkocja
Zima, 1861
Z trudem podniósł wzrok zamglony bólem i gorączką.
- Moje uszanowanko lordowi. - Ciężkie żelazne kajdany zwi
sały złowieszczo z brudnej pięści strażnika. -Jak się dziś czujemy?
Haydon tylko spojrzał na niego ze znużeniem.
Strażnik wyszczerzył w uśmiechu wyszczerbione spróchniałe
żeby.
- Chyba nieźle, co? - Ubłoconym butem trącił stojący w no
gach łóżka talerz z zastygłą owsianką. - A cóż to? Nie podchodziła
lordowi kolacyjka?
- On może zjeść. - Haydon ruchem głowy wskazał na skulo
nego na zimnej podłodze chłopca. -Ja nie jestem głodny.
Mizerny więzień skulił się jeszcze bardziej. Objął chudymi ra
mionami kolana, rozpaczliwie próbując się ogrzać.
- Co ty na to, Jack? - zapytał strażnik. - Wrzuciłbyś do brzucha
kolację lorda?
Chłopak podniósł wzrok. Zimne szare oczy pałały nienawiścią.
Cienka biała blizna przecinała delikatną skórę lewego policzka.
-Nie.
Strażnik się roześmiał. Więzienne porcje były tak nędzne, że
chłopak na pewno był głodny.
7
- Hardy jesteś, chłoptasiu. Ale pewnie, ciebie interesuje tylko
to, co ukradniesz. Złodziejstwo masz we krwi jak twoja matka łaj
dactwo.
Chłopiec jeszcze bardziej zacisnął ramiona wokół kolan, aby
nie stracić nad sobą panowania.
- Takie szumowiny jak ty - ciągnął strażnik - rodzą się ze złą
krwią i ze złą krwią umierają. A za życia tylko cuchną i przysparza
ją porządnym ludziom kłopotów. Ale dziś - wycedził, potrząsając
kajdankami przed twarzą młodego więźnia - spróbuję wypuścić
z ciebie choć trochę tej zepsutej krwi.
W oczach Jacka pojawił się lęk.
Haydon zacisnął żeby. Pokonując dotkliwy ból i słabość, dźwig
nął się na łokciu. Razy sprzed dwóch tygodni, połamane żebra
i wysoka gorączka bardzo go osłabiły. Ale bał się o chłopca, więc
usiadł.
- O czym ty mówisz?
- Nasz mały Jack został skazany na chłostę; dostanie trzydzieści
sześć batów. - Krew nagle odpłynęła z twarzy chłopca, co najwy
raźniej sprawiło radość oprawcy. - Chyba nie sądzisz, że zapomnia
łem o tym, chłopcze? - Roześmiał się i splunął na podłogę. - Nasz
szeryf ma blade pojęcie o takich draniach jak ty, które okradają
porządnych obywateli. Jest naiwny. Uważa, że chłosta i kilka lat
zakładu poprawczego w Glasgow może was naprawić. Ale my do
brze wiemy, że jest inaczej, co, Jack? - Zanurzył potężną dłoń we
włosach chłopca i podniósł go na nogi. - Wiemy, że takie ścierwa
kończą w rynsztoku albo na szubienicy jak jego lordowska mość,
twój koleżka z celi. - Pchnął Jacka na ścianę. - Wątpię, czy chło
sta i zakrwawiony tyłek nauczą cię czegoś, ale chcę, żebyś wiedział
- dodał, rechocząc - że patrzenie, jak przykuty do stołu skręcasz się
pod razami bata, sprawi mi cholerną frajdę.
Furia najwyraźniej przyćmiła chłopcu rozum. Z szybkością i si
łą, które Haydon uznał za zdumiewające u wygłodniałego młode
go człowieka, Jack wbił kościstą pięść w sflaczały brzuch strażnika.
Z ust zaatakowanego wyrwał się jęk zmieszany z przekleństwem.
8
Zanim jednak mężczyzna zdołał się pozbierać, pięść Jacka wylądo
wała na jego szczęce. Głowa nieszczęśnika odskoczyła przy wtórze
łamiących się resztek zębów.
- Zabiję cię! - ryknął strażnik. Rzucił kajdanki i jego ciężka
pięść poleciała w stronę chłopca. Jack schylił głowę, zręcznie uni
kając ciosu. - Chodź tutaj, nędzny gnojku!
Masywna pięść znów wyparowała cios, ale i tym razem Jack
zdołał się uchylić. Teraz oprawca ruszył na chłopca jak rozwście
czony byk. Zwaliste ciało z całą siłą runęło na krnąbrnego więź
nia. Jack przeleciał przez celę i uderzył głową w kamienną ścianę.
Oszołomiony stał przez chwilę, rozpaczliwie walcząc o odzyskanie
świadomości.
-Już ja ci pokażę, co znaczy podnieść rękę na władzę! - wrzas
nął strażnik, przypierając chłopca do muru i celując pięścią w jego
twarz.
Nagle czyjeś silne ręce chwyciły oprawcę za ramiona, oderwały
go od Jacka i rzuciły w kąt celi. Mężczyzna runął na pryczę Haydona,
która z trzaskiem się zawaliła. Po chwili wygrzebał się spod rumowi
ska i zmierzył Haydona wzrokiem pełnym furii i zaskoczenia.
-Tknij chłopaka raz jeszcze, a cię zabiję - syknął Haydon.
Ciężko dyszał, starając się pokonać nieznośny ból. Już samo
utrzymanie się na nogach wymagało nie lada wysiłku, ale Haydon
wiedział, że jeśli nie chce, by strażnik go wykończył, nie może oka
zać słabości. Stał więc na szeroko rozstawionych nogach, walcząc
z zawrotem głowy i modląc się, by jak najszybciej ustąpił.
Strażnik zawahał się, bo Haydon był mężczyzną o imponującej
posturze, i to skazanym za morderstwo. Musiał się dobrze zastano
wić, jak wywieść go w pole.
Kropla potu spłynęła po policzku Haydona.
Usta dozorcy wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu.
- Nie czujemy się dobrze, milordzie, co? - szydził, podnosząc
się z podłogi.
- Czuję się na tyle dobrze, żeby rozwalić ci czaszkę - zapewnił
Haydon.
9
- Czyżby? Jakoś nie mogę w to uwierzyć. - Chwycił gru
by kołek z rozwalonego łóżka i z całej siły uderzył nim Haydona
w pierś.
Taki cios powaliłby każdego człowieka, zwłaszcza z obrażenia
mi i gorączką. Haydon osunął się na kolana. Klatkę piersiową prze
szył ból. Zanim więzień zdołał się zasłonić przed kolejnym ciosem,
strażnik znów uderzył. Tym razem kołek opadł na plecy, powalając
Haydona na podłogę. Pokonanyjuż nie był w stanie się bronić, gdy
strażnik z furią kopał go ciężkimi buciorami.
- Przestań! - wrzasnął Jack. Skoczył na plecy oprawcy i zaczął
łomotać pięściami. - Zabijesz go!
Strażnik przestał kopać Haydona, usiłując zrzucić chłopca
z ramion. W końcu, gdy uderzył plecami o ścianę, Jack zwolnił
uchwyt.
- Ciebie też zabiję, mały cuchnący gnojku! - Zmusił chłopca
do wstania i zaczął go dusić.
- Puść go! - polecił nagle jakiś oburzony kobiecy głos. - Na
tychmiast!
Strażnik, całkowicie zaskoczony, rozluźnił palce.
- Dobry Boże, Sims - sapnął ze złością naczelnik więzienia.
- Co tu, u licha, się dzieje?!
Haydon z trudem odwrócił głowę. Naczelnik Thomson był
niski, korpulenmy i prawie łysy. Za to starannie utrzymana bujna
siwa broda mogła być przedmiotem jego dumy. Ubrany był od stóp
do głów w czerń - według Haydona odpowiedni strój dla kogoś,
kto całe dnie spędza w ponurych więziennych ścianach.
- Oni chcieli mnie zabić! - zaskamlał strażnik.
- Naczelniku Thomson, czy to za pana przyzwoleniem używa
się tu brutalnej siły nawet wobec dzieci?!
Stojąca przy naczelniku kobieta wyglądała jak zjawa, jej twarz
przysłaniało rondo kapelusza, a szczupła sylwetka tonęła w fałdach
ciemnego płaszcza. Jednak jej zadziwiająca pewność siębie, dosto
jeństwo i z trudem powstrzymywany gniew napełniły lodowatą
celę energią.
Ki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]