Moreland Peggy - Narodziny miłości, OSTATNIO DODANE, Romanse
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Peggy Moreland
Narodziny miłości
PROLOG
Wiszący w powietrzu dym wypełniał ciemność. Jego ostra woń drażniła nosy
żołnierzy kryjących się w wysokich zaroślach. Niektórzy z nich korzystali z
chwilowej ciszy i kładli się na ziemi, trzymając broń w pogotowiu, a ekwipunek
pod głową. Inni skuleni czuwali, czekali...
Antonio Rocci, Romeo, jak nazywali go koledzy, chciałby zasnąć, ale nie mógł.
Strach sprawiał, że oczy miał szeroko otwarte, a uszy czujne na każdy odgłos
wydobywający się z czerni nocy. Niewielkie światełka i strużki dymu w oddali
świadczyły o tym, że była tam wioska. Zgodnie z doniesieniami zwiadowców
żołnierze Vietkongu umieścili w niej stanowiska artylerii. Tego dnia około
południa zaatakowano je z powietrza. Szałasy z bambusa i traw, stanowiące
domostwa miejscowej ludności, spłonęły doszczętnie. Pozostał po nich żar i gęstwa
dymu.
Nazajutrz rano Romeo i inni żołnierze z jednostki mieli za zadanie spenetrować
wieś w poszukiwaniu dział artyleryjskich i zapasów amunicji, a także policzyć
zabitych i tych, co przeżyli. Romeo czuł ucisk w gardle na myśl o tym, jaki widok
może się ukazać jego oczom. Szybko ją odrzucił. To wojna, powiedział sobie w
duchu. Albo ty, albo ten drugi.
– Romeo?
Aż podskoczył, ale zaraz pokonał odruch lęku, bo wołał go Pops, dowódca ich
drużyny. Nadał głosowi normalne brzmienie:
– Tu jestem.
Usłyszał szelest traw i obrócił głowę, obserwując, jak Pops wynurza się z
cienia.
– Wszystko w porządku? – zapytał szeptem dowódca.
Romeo rozprostował dłoń, starł pot z czoła, po czym znów położył rękę na
spuście.
– Tak – odparł. – Ale czułbym się znacznie lepiej, gdyby oprócz nas nikogo tu
nie było.
– Zgadza się – przytaknął Pops.
Zapadła cisza. Obaj w milczeniu wpatrywali się w mrok nocy.
Romeo nigdy by się do tego głośno nie przyznał, ale prawda była taka, że sama
obecność Popsa dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Najstarszy w jednostce Larry
Blair, powszechnie zwany Popsem, miał już za sobą służbę w Wietnamie. Obecnie
zalicza drugą turę. Romeo nie wyobrażał sobie, jak ktoś mógł się zgłosić na
ochotnika do takiej służby. Gdy on przybył do tego kraju, miał wrażenie, że znalazł
się na dnie piekła...
– Pops?
– Tak?
– Nie żałujesz, że zgłosiłeś się na drugą turę?
– Nie ma co żałować tego, co już się stało.
Romeo spojrzał uważnie na człowieka, którego szanował jak ojca.
– Czy ty nigdy nie odczuwasz łęku?
– Jasne, że odczuwam. Żołnierz, który się nie boi, ginie. Lęk trzyma cię w
pogotowiu, jesteś wtedy przygotowany na wszystko. Bez tego uczucia jesteś słaby,
bezradny.
Romeo zastanawiał się przez chwilę, ale w słowach Popsa nie dostrzegł nic, co
mogłoby go podnieść na duchu. Uważał się zawsze za odważnego faceta, nawet
chwilami zadziornego, a tu takie myśli...
– Czy jeśli człowiek się boi, to znaczy, że jest tchórzem? – zapytał z wahaniem.
– Nie. Tchórz ucieka i się chowa.
– Chłopaki mówią, że kapelan to tchórz.
– To nieprawda. On nie może znieść tego, że ludzie giną. Zmaga się ze swoją
wiarą, nie z tchórzostwem.
Romeo myślał chwilę, po czym potrząsnął głową i rzekł:
– Do diabła, nieważne, czy jesteś bohaterem, czy tchórzem. Każdy musi
umrzeć.
Pops wyciągnął z kieszeni gumę do żucia.
– Nie myśl o umieraniu – powiedział, częstując gumą Romea. Sam włożył sobie
do ust dwie. – Myśl o życiu, o tym, co będziesz robił po powrocie do domu.
Romeo przełknął głośno ślinę na myśl o tym, co na niego czeka, gdy wróci z
wojaczki.
– Czy mówiłem ci, dlaczego zaciągnąłem się do woja?
– Nie, nie mówiłeś.
– Zrobiłem dziewczynie dziecko.
Poczuł na sobie wzrok Popsa i podziękował Bogu, że jest ciemno i że Pops nie
widzi jego twarzy, jego wstydu.
– Naciskała, żebym się z nią ożenił, więc pomyślałem, że wojsko pomoże mi
się z tego wykręcić.
Jeśli Pops miał własne zdanie na ten temat, to zachował je dla siebie, z czego
Romeo był bardzo zadowolony. Nie chciał wysłuchiwać kazań ani rad. Chciał się
jednak przed kimś wygadać.
– Źle zrobiłem – przyznał z żalem – że uciekłem. Nawet gdybym się z nią nie
ożenił, to powinienem się czuć odpowiedzialny za dziecko. Moje. Moja krew. Nie
wolno mi było zostawiać jej samej. – Obrzucił wzrokiem Popsa. – Myślisz, że już
jest za późno?
Pops zmarszczył brwi.
– Na co za późno? – zapytał.
– Na zatroszczenie się o dziecko. Może powinienem posłać jej trochę
pieniędzy?
– Na pewno się ucieszy – odparł Pops.
– Właśnie – rzekł Romeo zadowolony z pomysłu. – A gdy wrócę z wojny,
postaram się o stałą pracę, żebym mógł co miesiąc wysyłać jej okrągłą sumkę. Mój
stary po rozwodzie z matką wysyłał jej forsę regularnie.
– Tak należy robić – orzekł Pops. – Mężczyzna powinien łożyć na swoje dzieci.
Romeo zasmucił się, bo jakaś nowa myśl przyszła mu do głowy.
– A co będzie, jeśli nie wrócę? – Popatrzył z lękiem na Popsa. – Kto zaopiekuje
się moim dzieckiem?
Pops poklepał go po ramieniu.
– Nie opowiadaj takich rzeczy. Wrócisz. Wszyscy wrócimy.
Chłopak przyjął to do wiadomości, choć wiedział, że Pops się zgrywa. Bo w
kwestii powrotu nie było żadnych gwarancji. Nikt nie ma tu żadnych gwarancji. A
jeśli go zabiją, to kto się zajmie jego dzieckiem? Nic po sobie nie zostawi. Żadnych
oszczędności, żadnego majątku. Nawet nie miał samochodu! Przed wstąpieniem do
wojska sprzedał swojego starego grata.
– Pops?
– No?
– Pamiętasz tego ranczera i jego słowa dzień przed tym, jak wyładowano nas z
okrętu?
– Pamiętam go. Co powiedział?
– Że gdy wrócimy szczęśliwie do domu, da nam swoje ranczo. Mój plecak jest
w obozie, a w plecaku dokument. Jak mi się coś przydarzy, dopilnuj, żeby mój
mały to otrzymał.
– Nic ci się nie przydarzy – rzekł Pops tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Ale jeśli, to obiecaj mi, że wyślesz to do Mary Claire Richards. Z dopiskiem,
że dla dziecka.
Zaległa długa cisza, po czym Pops powiedział:
– Masz to u mnie jak w banku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]