Moja Jednostka, Wojsko, Wojsko-Pamiętnik żołnierza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Z biura przepustek zostałem zaprowadzony do sztabu. Tam jeden wojskowy zadał mi
pytanie skąd dostałem przydział i jaką mam specjalność wojskową. Odpowiedziałem,
że jestem przeszkolony do obsługi polowych agregatów prądotwórczych. Wówczas
żołnierz ten wykonał kilka telefonów na dwie baterie i okazało się, że nie mają dla
mnie miejsca. Po czym zadzwonił do d-cy kompanii remontowej i zostałem wreszcie
przydzielony. Poczekałem jeszcze chwilę aż przyszedł po mnie żołnierz z tej
kompanii. Okazało się później, że był to mój dziad. Ku mojemu zaskoczeniu
wyszliśmy przez biuro przepustek poza jednostkę i udaliśmy się ulicą wzdłuż klubu
garnizonowego i jednostki. Po przejściu ok. 500 m pokazał mi gdzie jest moja
kompania. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu kompania mieściła się poza
jednostką. Był to wolnostojący budynek obok jednostki. Dowiedziałem się również, że
prawdopodobnie będę pracował na warsztatach.
Doszliśmy na kompanię, budynku tym znajdowały się dwie kompanie: zaopatrzenia i
remontowa. Ogółem mieszkało tam ok.150 osób. Moja kompania w tym czasie
liczyła ok. 30 osób, a moich falusi z jesieni było 12. Dowiedziałem się, że jak dziady
wyjdą (co miało miejsce za dwa dni) to kontrolę nad nami przejmie wiosna. Z wiosny
było 5 osób w tym jeden stalowiec. Początkowo byłem zadowolony z tego, że jest ich
tak mało ale po chwilowym namyśle stwierdziłem, że to nie ma znaczenia bo fala jest
fala. Pocieszono mnie, że trafiłem na najlepszą kompanię w jednostce. Była to
kompania falowa i za młodego jest ciężko ale za starego nic się nie robi. Na
kompanii tej była dobra tradycja, jak młody przychodził ze szkółki to w ten sam dzień
dostawał przepustkę na 72 godziny. Był tylko jeden warunek, do domu wyjeżdża się
w ubraniach cywilnych. Ponieważ po moim powrocie nie było by już dziadów to
zostałem przed wyjazdem przycięty. Pożyczyłem cywilki i o 11.00 wyszedłem z
kompanii z przepustką w ręku.
Na dworcu kolejowym, po sprawdzeniu połączenia z Płockiem przeżyłem ogromne
rozczarowanie. Okazało się, ze wyjeżdżając z Koszalina w południe na miejsce
zajadę ok godz. 22.00. Miałem również kilka przesiadek w Pile, Bydgoszczy, Kutnie i
dopiero z Kutna jechałem do Płocka. Z drogą powrotną też nie było wesoło bo
wyjeżdżając z Płocka o 22.00 w Koszalinie byłem ok. 9.00. Tak więc na przejazdach
traciłem 24 godziny z 72-dwu godzinnej przepustki.
Po powrocie przeprowadziłem wywiad odnośnie mojej kompanii. Okazało się, że
kadra po 15 nie wtrąca się do wojska. Na kompani po południu nie ma żadnego
trepa. Jest możliwość częstych przepustek, najczęściej co dwa tygodnie. Poza tym
za starego można wychodzić na stałki bez żadnych problemów. Można również nie
wracać na noc bo podoficer kryje nieobecnych, a i tak stan osobowy nigdy się nie
zgadza. Do naszych obowiązków należy sprzątanie rejonów. Po 15 trzeba sprzątnąć
warsztaty remontowe. Po powrocie z warsztatów chwila odpoczynku (jeżeli starzy
pozwolili). Rejony mojej kompani obejmowały potwornie wielki korytarz (na początku
bardzo często robiliśmy na nim pianę), siłownię, kibel kadry, plac przed kompanią i
izby żołnierskie. Do obowiązków kota należało również odpalenie wozu. Polegało to
na tym, że do 21.45 należało w odpowiedni sposób pościelić swój wóz (najbardziej
denerwujące). Prześcieradło trzeba było naciągnąć na materac w taki sposób żeby
powstała łódka i prześcieradło było naciągnięte tak żeby nie było żadnej fałdy,
poduszka równo ułożona i bez fałdy. Koce z drugim prześcieradłem bardzo mocno
zwinięte w wałek. Wszystkie miejsca na wozie musiały być dokładnie wyczyszczone i
ręczniki powieszone w odpowiedni sposób. Po zaścieleniu wozu wołało się starego
który odbierał robotę. Jeżeli mu się coś nie spodobało lub znalazł chociaż
najmniejszy kurz to rozwalał wóz i ścielić trzeba było od nowa (czasami ścieliło się
tak kilka razy dziennie). Poza tym po każdej kolacji trzeba było załatwić jedzenie dla
starych (stary miał za cienko żeby samemu iść na kolację - zresztą na stołówkę było
ok. 2 km). Pamiętać trzeba było o dwóch zasadach:
Pkt 1. Stary ma zawsze rację
Pkt 2. Jeżeli stary nie ma racji patrz pkt.1
Te dwa punkty wszystko tłumaczą. Trzeba było robić starym herbatę, kawę lub
parzyć zupkę. Załatwiać prowiant, sprzątać po nim krzyczeć mu cyferkę i ogólnie
robić wszystko co ten kazał. Jeżeli chcieliśmy coś zrobić musieliśmy mieć zgodę
starego.
W dzień powrotu z pierwszej przepustki miałem ogromnego pecha. Mój faluś
podpadł fali i rzucili nas na froterki. Polegało to na tym, że froterowaliśmy korytarz
przez kilka godzin w nocy. W tą noc robiliśmy to do godz. 4 nad ranem. Ja po
całonocnej podróży nie zmrużyłem oka do godz. 4. Następnej nocy było trochę lepiej
bo na froterkach byliśmy tylko do 2.00, tak że trochę pospałem. Mówili, że chcą nas
w ten sposób dotrzeć, ale moim zdaniem chcieli się wyżyć. Ogólnie na froterkach
spędziliśmy wiele długich nocy. Wystarczyło czasami źle się odezwać i już noc
mieliśmy z głowy. Myślę jednak, że tu nie były ważne powody ale to żeby pokazać
swoją władzę nad młodym wojskiem.
Kompania składała się z trzech plutonów: pluton mechaników samochodowych,
pluton mechaników uzbrojenia i pluton ściemniaczy. Ja trafiłem do ściemniacz. Piszę
ściemniaczy bo do końca służby nie dowiedziałem się jakie miał przeznaczenie ten
pluton. Tam najczęściej nie było co robić, a d-ca plutonu zawsze narzekał, że nie ma
ludzi. Trafiłem tam dlatego bo na stanie mieli agregat prądotwórczy. Inna sprawa, że
w czasie mojego pobytu w wojsku agregat ten uruchamiany był tylko kilka razy. Po
jakimś czasie d-ca chciał zmienić pisarza. Padło na mnie ze względu na średnie
wykształcenie. Trafiłem w ten sposób na kompanię, dostałem gabinet (gabinet d-cy
kompanii bo ten zawsze siedział w swoim kantorku na warsztatach). Zajmowałem się
pisaniem rozkazów dziennych, załatwianiem wymianek, wypełnianiem wszystkich
kwitów i odbieraniem listów. Jedyną dobrą stroną tej fuchy był dostęp do szafy
pancernej w której mogłem chować cenniejsze przedmioty i pieniądze (chociaż
początkowo kradzieży na kompanii nie było, była amba ale tylko wyposażenia
wojskowego). Po kilku miesiącach d-ca plutonu pochwalił się, że ma u siebie
informatyka i tak trafiłem do sztabu do Kancelarii Planowania Logistyki. Czułem się
tam nieswojo, ale siedziałem cicho i robiłem swoją robotę. Początkowo załamałem
się bo najnowszym programem jaki używali był TAG (niektórzy jeszcze pamiętają ten
beznadziejny edytor tekstów), ale po jakimś czasie wprowadziłem nowe
oprogramowanie. Zaczynałem tam na komputerze 386 SX, ale jak trepi zobaczyli co
można zrobić na komputerze to przed wyjściem z wojska miałem nowoczesny (jak na
tamte czasy) komputer z bogatym osprzętem i własne pomieszczenie. Obiecali mi,
że jak zdecyduje się zostać w wojsku to kupią mi nagrywarkę płyt CD (jednak nie
zostałem - ze znanych powodów). I tak pracowałem w sztabie do końca moich dni w
wojsku. Dobrą stroną tej pracy było ciepło. Na warsztatach zimą było potwornie
zimno, a w sztabie wiadomo, trepom trzeba dogrzać.
I tak płynęły długie dni "młodości". Do 14 w sztabie, później rejony na warsztatach,
potem rejony na kompanii, czasami froterki i dosyć często jakieś zabawy falowe.
W wojsku za młodego najgorsze są noce (w szczególności po żołdzie). Wojsko
znane jest z hucznych imprez na których pije się do nieprzytomności. Towarzyszą
temu śpiewy, krzyki, zabawy z młodymi, gnębienie kotów i odgłosy tłuczonego szkła,
np leci słoik ze smalcem na ścianę i po chwili okrzyk 045 MAŁO - wtedy młody który
oczywiście nie może spać biegnie po szczotę, pędzel, farbę i doprowadza pokój do
poprzedniego stanu, ale zanim to zrobi w tym czasie jest już kilka innych "mało" i
młody całą noc nie śpi. Zdarzają się sytuacje w których starzy wyrzucają wszystko co
może się potłuc na korytarz (raz to był telewizor) i z okrzykami MAŁO rozbijają
wszystko (kubki, butelki, jarzeniówki i co się tylko da), korytarz wygląda wtedy jak
składnica szklanego złomu i jest dużo sprzątania. Kładąc się spać zastanawiałem się
zawsze ile godzin będzie mi dane przespać.
Pewnego dnia starość wymyśliła, że cała kompania ostrzyże się na łyso. Nie było
wyjścia ponieważ co stary powie to tak ma być i wszyscy co do jednego pozbyliśmy
się włosków. Oczywiście w domu nie mówiłem co się dzieje na kompanii i
powiedziałem, że w kanałach pomalowałem sobie przypadkowo włosy jakąś mazią i
nie mogłem ich domyć (nie było sensu żeby się o mnie martwili). Nie muszę chyba
pisać jakie wrażenie zrobiliśmy rano na stołówce kiedy to po kolei zdejmowaliśmy
czapki. Wyszła z tego niezła afera, ale szef wtedy się uspokoił i dał staremu wojsku
spokój.
Po paru tygodniach w Koszalinie dostałem pierwszą
służbę podoficera. Trochę źle trafiłem, bo po żołdzie.
Impreza murowana. Poszedłem na odprawę. Bałem
się ponieważ nic nie umiałem, ale jakoś przeszło.
Tylko oficer rozbawił mnie trochę bo mnie dociągnął.
Miałem opinacze na drugą dziurkę, a ten frajer jeszcze
mnie dociągnął. Zgodnie z moimi przewidywaniami na
kompanii była impreza. Na szczęście moja kompania
była daleko i oficer przychodził zawsze tylko raz, przed
godz. 22. Poza tym przechodził przez biuro przepustek
lub przez PKT, a tam służbę zawsze mieli nasi ludzie
którzy dzwonili alarmując o zbliżającym się
niebezpieczeństwie. Po takiej informacji podoficer
uruchamiał alarmowy dzwonek i kompania grzecznie
kładła się do łóżek. Czasami oficer sprawdzał stan
osobowy, ale rzadko zdarzało się żeby wszystko się
zgadzało. Zamotało się wtedy oficera i sam nie
wiedział czy się zgadza czy nie. Podczas pierwszej
służby oficer poinformował mnie, że na kompani ma
być spokój. Odpowiedziałem mu że dopilnuje żeby
wszystko było w porządku, a on mi na to że: "Chuja
dopilnujesz, i tak nie będą się ciebie słuchać". Miał
rację i już nigdy tak nikomu nie odpowiedziałem.
Służba minęła, o mało w tą noc nie osiwiałem.
Służba podoficera kompanii polegała na przejęciu obowiązków d-cy kompanii
podczas jego nieobecności. Podoficer miał prawo wydawać rozkazy żołnierzom
służby zasadniczej i odpowiedzialny był za wszystko co dzieje się na kompanii. Jeżeli
na kompanii coś się stanie to największy wyrok dostaje podoficer. Dlatego chyba
rozumiecie dlaczego służby te były tak stresujące, szczególnie w czasie imprez kiedy
nie wiadomo czy jakiś pijany do nieprzytomności stary nie zrobi sobie lub komuś
krzywdy. Jednak żeby to wszystko przetrzymać trzeba było wszystko olać i czekać na
rozwój wydarzeń. Poza tym trzeba było kryć żołnierzy nieobecnych, ale z tego w
zasadzie zawsze było można wybrnąć. Podoficer śpi w nocy 4 godziny od 22.0-
02.00. Na mojej kompanii podoficer odpowiadał za kompanię remontową i
zaopatrzenia, a dyżurny był z kompanii zaopatrzenia. Takich służb w wojsku miałem
ok. 30.
Nadeszła obcinka Lata. Jeszcze tylko 3 miesiące i nas obetną. Oczywiście służbę ja
dostałem. Tak już jest, że jak są ciężkie służby to dostają je młodzi (w tym czasie
byłem jedynym jesionem który trzymał grzyba). Potwornie bałem się tej nocy i
jednocześnie zazdrościłem "latawcom", że już będą mogli lać na wszystko. Picie
zaczęło się już po 16. Do godziny 20 wszyscy zostali obcięci i impreza zaczęła
nabierać rumieńców. Na szczęście po 23 Sople z Latawcami wynieśli się z kompanii i
pojechali pić do Kołobrzegu. Chociaż stan osobowy mi się nie zgadzał to jednak
byłem bardzo zadowolony z faktu, że impreza przeniosła się poza kompanię.
W międzyczasie były różne święta, związane oczywiście z cyfrą starych.
ŚWIĘTO LASU (111) - pionowanie wozów
RUDY 102 (102) - młodzi idą na plac gdzie stoi stary czołg (zabytek - wyglądał jak z
filmu o czterech pancernych i psie), ustawiają lufę w kierunku kompanii i wracają na
pododdział. Starzy w tym czasie robią kompletną demolkę imitując szkody powstałe
przez eksplozję pocisków wystrzelonych z Rudego.
STUDNIÓWKA (100) - duże picie. Młodym organizowana jest dyskoteka (opisana w
rozdziale ZABAWY). Ogólnie jest dużo śmiechu bo i młodzi mogą trochę wypić.
Starym maleje cyfra, a my mamy coraz bliżej do obcinki. Obcinka następuje wtedy
kiedy starzy mają ok. 040 ddc (dni do cywila).
Nadchodzi upragniony dzień. W przeddzień ostatnie odpalanie wozu. Straszą nas że
będą sprawdzane bardzo dokładnie, łącznie z kołami (nogi wozu od spodu).
Czyścimy więc wozy idealnie, szczęśliwi, że robimy to ostatni raz. Odbierają nam
wozy bez problemów (po co to było straszyć?).
Dzień obcinki. Cały dzień próbuje się nastawić psychicznie do wypicia szklanki
wódki. Nigdy jeszcze do tej pory nie wypiłem takiej ilości jednym duszkiem.
Nadchodzą "złote rejony" (jest to ostatnie sprzątanie rejonów przez jeszcze
młodych). Na kompanii jest tradycja, że żeby młodym nie było zbyt łatwo na tych
ostatnich rejonach rozsypuje się ziemie, rozlewa wodę, rozmazuje pastę do butów,
rozsypuje proszek i wogóle robi się makabryczny bałagan. Po sprzątnięciu odbierają
nam rejony. Mieliśmy przygotowaną wódkę i dzieliliśmy nią w zależności od tego jak
starzy narzekali na porządek. Rejon odebrany i przystąpiliśmy do
obcinki. .............................
Teraz trzeba będzie wypić tą szklankę wódki. Ku mojemu zaskoczeniu poszło mi
bardzo dobrze. Teraz przenosimy imprezę na dwór (była ciepła wiosna). Mamy
przygotowane jedzenie, wódkę, piwo i narąbane drewno na ognisko. Wynosimy 4
taborety. Po kolei stajemy na taboretach i odliczamy jeszcze naszym starym cyferkę
do wyjścia. Oni w tym czasie nas popuszczają. Polega to na tym, że odrywają nam
szlufki od mundurów, wyrywają pierwsze nity przy paskach od opinaczy, wyginają
blachy w klamrach przy paskach od opinaczy i zapinają paski na trzecią dziurkę. Po
takiej operacji młody staje się starym żołnierzem i może sobie spokojnie krzyknąć
220 MAŁO !!!. Impreza trwa do białego rana. Lekka demolka na kompanii. Młodzi z
zimy nie śpią tylko sprzątają to co my razem ze swoimi do niedawna starymi
zniszczymy. Ale ogólnie straty nie były takie wielkie, tylko poleciało kilka szyb i inne
drobne zniszczenia. Współczułem jednak podoficerowi który w tą noc miał służbę.
Impreza zakończyła się w Disco Dzik w Koszalinie.
Za młodego spędziłem w wojsku trochę ponad połowę służby. W tym czasie
zajechałem kilka szczotek, szmat i zużyłem kilka litrów płynów do mycia. Nie
przespałem mnóstwo nocy, wykonałem kilkaset kilometrów przynosząc starym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]