Morressy John - Kedrigern pokazuje co potrafi, kiążki, Morressy John
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
John Morressy
Kedrigern pokazuje, co potrai
Przełożył: Lech Jęczmyk
Rok wydania oryginalnego 1991
Rok wydania polskiego 1997
Opowieść o trzech czarownikach
Świat to miejsce niebezpieczne i niepewne także dla czarowników i każdy z nich do-
świadczył na własnej skórze, że im ciszej o nim, tym lepiej. Poza konwentami lub posie-
dzeniami cechu czarownicy nie obnoszą się ze swoim statusem zawodowym. Spotykając
się w miejscach publicznych nawet się nie witają, tylko odwracają oczy i w milczeniu
idą swoją drogą.
To oznacza samotność, nic więc dziwnego, że Hithernils, skarbnik Cechu
Czarowników, znalazłszy się w sprzyjających okolicznościach w towarzystwie kolegi,
skorzystał z okazji. Normalnie Hithernils trzymał się w cieniu jak mało kto, ale teraz
odczuwał boleśnie ciężar samotności i potrzebę porozmawiania z kimś, kto potrai zro-
zumieć i ocenić to, co ma do powiedzenia. Prawdę mówiąc palił się, żeby porozmawiać
o urokach: wracał właśnie do domu po wykonaniu wielce skomplikowanego uroku na
zamówienie pewnego szlachcica, wykonaniu z wielkim, dodajmy, powodzeniem. Po
serii porażek w ubiegłych latach tym bardziej miał ochotę pochwalić się sukcesem.
Hithernils nie znał osobiście czarownika, który był jedynym prócz niego gościem
w zajeździe. Nieznajomy, mimo że nosił elegancką siwą brodę, był młody jak na czarow-
nika, gdzieś tuż po dwusetce. Miał inteligentny wyraz twarzy, śmiały sposób bycia i do-
brze skrojone szaty. Hithernils chciał go właśnie przywołać, kiedy ten sam podszedł do
jego stołu i skłonił się głęboko.
— Moje uszanowanie, mistrzu. Nieczęsto zdarza się spotkać wybitnego przedstawi-
ciela starszyzny naszego Cechu w takich okolicznościach. Pozwól, mistrzu, że złożę wy-
razy szacunku — powiedział nieznajomy ściszonym głosem.
— Cóż, dziękuję ci, dobry człowieku, dziękuję bardzo. Właśnie miałem zamiar... czy
zechcesz się przysiąść?
— Będzie to dla mnie niezasłużony zaszczyt, mistrzu — odpowiedział nieznajomy
z ukłonem.
— Bynajmniej, drogi chłopcze. Jak powiedziałeś, zbyt rzadko ma się okazję do swo-
bodnej rozmowy na tematy zawodowe. Czasami człowiekowi dokucza samotność.
— Takie już nasze powołanie — powiedział nieznajomy i usadowiwszy się naprze-
4
ciwko Hithernilsa dodał: — Bardziej samotne dla niektórych z nas niż dla innych.
— A tak... samotność. Barbarzyńcy, nerwowi dowódcy armii, alchemicy... Człowiek
czasami czuje się jak jakiś... wyrzutek.
— Wyrzutek — powtórzył nieznajomy i zamilkł, jakby rozważał to słowo. — Dobrze
powiedziane, mistrzu. Bardzo trafne określenie. I jeszcze jeden powód, żeby uczcić
nasze spotkanie. Pozwolisz, mistrzu, że zamówię dzban najlepszego wina, jakie ma nasz
gospodarz.
— Hm, no, nie wiem doprawdy, to będzie...
— To będzie dla mnie zaszczyt i przyjemność. Przekonasz się, mistrzu, że nawet jak
na twój wykwintny gust jest to całkiem przyjemne winko, niewinne, nawet dziewicze za
pierwszym łykiem, ale z drugim dnem, sugerującym światową mądrość i może odro-
binę swawolności.
Hithernils wykonał nonszalancki w jego mniemaniu gest i spróbował przybrać minę
konesera wina, którym nie był. Chcąc uniknąć niezręcznej sytuacji postanowił zmie-
nić temat.
— A jak poznałeś, przyjacielu, że jestem starszym Cechu Czarowników?
— Wyczułem w zwykły sposób, że jesteś, mistrzu, czarownikiem. Rzut oka na twój
medalion powiedział mi, że jesteś członkiem Cechu. Natomiast twoja postawa, osobo-
wość, twoja aura, jeśli wolno mi użyć tego słowa, przekonała mnie, że zajmujesz w nim
odpowiedzialną pozycję.
— Jesteś bardzo spostrzegawczy — powiedział Hithernils chowając zdradliwy meda-
lion. — Rzeczywiście, jestem skarbnikiem Cechu.
— Mistrz Hithernils! Wiele o tobie słyszałem — zawołał nieznajomy tonem pełnym
szacunku.
— Naprawdę? Miło to słyszeć. A ty, mój dobry człowieku? Dotąd nie znam twojego
imienia.
Spuściwszy wzrok nieznajomy uchylił się przed tym pytaniem.
— Moje imię nie ma żadnego znaczenia, za to Cech Czarowników jest dla mnie źró-
dłem nieustającej fascynacji — powiedział podnosząc na Hithernilsa płonące zachwy-
tem oczy. — I, przyznaję, od dawna przedmiotem ambicji.
— Czy jesteś członkiem Cechu?
— Przyjęcie do niego byłoby uwieńczeniem mojego życia. Jak dotychczas, mogę
tylko uczyć się, pracować i mieć nadzieję, że pewnego dnia, kiedy dowiodę, że zasługuję
na ten zaszczyt... ale, powiedz mistrzu, jakie to uczucie, kiedy się do Cechu należy?
Pochlebstwo uczyniło Hithernilsa rozmownym, wino zaś sprawiło, że stał się wręcz
gadatliwy. Kiedy wieczór dobiegł do zamroczonego końca i Hithernils niepewnie pod-
niósł się na nogi, był zachrypnięty od wielogodzinnego, prawie nieprzerwanego mo-
nologu, podczas którego przechwalał się umiejętnością rzucania uroków, bez umiaru
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]